Każdy ma swoją „nowogródzką stronę”. Stronę, gdzie świat się zaczął. Tą stroną dla Krystyny Koneckiej, świetnej poetki, poetki osobnej, rozpoznawalnej już na pierwszy rzut czytelniczego oka, jest Dobiegniew i jego okolice. Region bogaty w historię, dużej urody, gęsty od jezior, przepastnych lasów, gdzie rośnie Pan Buk pisany przez poetkę z dużej litery, z szacunkiem. Autorka w Dobiegniewie się urodziła „dwa kroki od brzegu” jeziora Wielgiego. I jako dziecko z rodzicami opuściła tę miejscowość, by później nie tylko w myślach, w wyobraźni, ale dosłownie, fizycznie przy każdej okazji do niej powracać.
Powrót w krainę dzieciństwa jest dla Krystyny Koneckiej nie tylko powrotem w inną, chociaż przecież w tę samą przestrzeń, zawsze jednak w inny czas. Piękne pozostaje to, co utraciliśmy, a co tkwi w naszej pamięci. Takie powroty mają coś z mistyki. Przyspieszają, dosłownie, bicie serca, o czym autorka pisze w jednym ze swoich sonetów. Powracamy w świat, który jest, i równocześnie go nie ma. Jest dom, w którym mieszkaliśmy, ale jest to inny dom, bo my jesteśmy już inni. I z tej perspektywy, z tego bolesnego zetknięcia się dwu czasów, naszych dwu osobowości – dziecka i osoby dojrzałej, poetka patrzy na krainę swojego dzieciństwa, krainę szczęśliwości. Zazdrości ptakom, że na te krajobrazy nie może spojrzeć jeszcze z jednej, czyli z ich, strony.
Konecka lubi zagłębiać się w historię. Polską, obcą. Poprzez nią wypowiada się o współczesności. Do swojej poezji wprzęga archetypy, które nadają jej wymiaru intelektualnego. Poszerzają ogląd świata. Przywołuje Litwę swoich „...rodziców, królów i poetów”. Jest znawczynią życia i twórczości Szekspira, dziejów Anglii, czego i w tym albumie mamy ślady w pomysłowym, napisanym z przymrużeniem oka wierszu pt. „Żart heraldyczny”. Dobiegniew przez wieki leżał na pograniczu, zmieniali się jego władcy. „Krzyżacy i husyci deptali tu progi” pisze, a Łokietek palił okoliczne wioski, jeśli podejrzewał, że w nich knują przeciwko niemu.
Poetka odświeża dzieje obozu jeńców polskich w Woldenbergu, jak po niemiecku nazywał się Dobiegniew. Tu Stefan Flukowski pisał wiersze, wystawiano sztuki teatralne, projektowano domy, organizowano konkursy literackie. Wybitny rzeźbiarz Stanisław Horno – Popławski wyrzeźbił w drewnie Woldenberską Madonnę z Dzieciątkiem. Do jenieckich baraków, żeby nie zwariować, spraszano „wszystkie Muzy” ...odziane w szaty „z drutu kolczastego”. Pamięć o obozie, jak wszystko w naszym życiu, powoli odchodzi do muzeum. Albo w pejzaż. „Tylko na kamieniach nagich/ pod liśćmi śpią nazwiska po jeńcach oflagu”. To, co kiedyś było żywe, staje się martwą literą.
Po tej nieustannej wędrówce po krainie swojego dzieciństwa, swojej pierwszej, najbliższej ojczyźnie, Konecka zatrzymuje się nad szczegółem. Jak chociażby nad pojedynczym drzewem, owym Panem Bukiem, który wprawdzie bez korony, ale otoczony kręgiem następców. W Naturze, przypomina, aby coś mogło żyć, coś inne z czasem musi się rozpaść, przeistoczyć w tym przypadku w malownicze próchno. Rozpad jej dziecięcego świata jest malowniczy, więc łagodny, rozciągnięty w czasie. Rozłożony na jego wszystkie części.
Krystyna Konecka powtarza za nagrobnym napisem, że „miłość nigdy nie ustaje”. W tym epitafium chodzi o miłość mężczyzny do kobiety. Ale przesłanie tych wierszy i fotografii, owych poetycko – fotograficznych listów z Dobiegniewa, jest uniwersalne. Pamięć, wydaje się mówić autorka, o miejscach jej najbliższych, pierwszych, jest miłością. Miłością, która nie może, nie powinna ustać.
Krystyna Konecka „Listy dobiegniewskie”, Wyd. Urząd Miejski w Dobiegniewie 2010, s. 64