Wiersz Ziemowita Skibińskiego ("To" - przyp. red.) prowokuje odbiorcę – interpretatora do lektury, która z założenia niejako będzie wywoływała rozkrzewiające się konteksty: kulturowe, mitologiczne, psychoanalityczne, etyczne – w końcu. Wszystkie one są usprawiedliwione i zapewne w jakiejś mierze komplementarne ich „recollectio” (zebranie razem) byłoby hermeneutyczną ścieżką, która w miarę bezpiecznie prowadziłaby do „pozyskania” sensów tego niezwykłego tekstu. Obawiam się wszakże, że ta „nadmierność” byłaby nie na miejscu, byłaby „niestosowna”, (jeśli przywołamy właściwe znaczenie Arystotelesowego prepon), choć – paradoksalnie mogłaby ona okazać się „funkcjonalna”, (bo i takie określenie znajdziemy u Stagiryty).

TO
Ten czarny kwiat w ogrodzie jej ciała
różowe języczki ma,
ten kwiat, czarny kwiat cię pochłania.
Widzisz go, a on ciebie prze-widuje,
jak idziesz w upojeniu śnieżnym ogrodem.
już nie ty, a czysty płomień,
co w wilgoć mroczną pogrąża się błogo.
W nim giniesz, w nim się odradzasz
i znów płyniesz tłumem ulicznym,
lasu słoneczną żywicą, niebem gwiaździstym,
lądem i morzem
po kwiat, czarny kwiat
w ogrodzie jej ciała.
Jaki Ogrodnik uza-sad-nił
ten kwiat, czarny kwiat astralny,
co sypie mrokiem w jaśniejącej nocy?
Schodząc weń- się wznosisz
w niebo niebytu
po życie.
Tak byt i nicość
wzajem się rodzą
i nie tobie pisane
ogarnąć i pojąć.
jeśliś nimi zarazem.
ów kwiat, czarny kwiat
w ogrodach świata.
mroczne To,
co cię pochłania.
(Ziemowit Skibiński, Prześwit. Wybór wierszy, wydawnictwo biblioteka. Łódź 1995. s. 81)
Wiersz Ziemowita Skibińskiego prowokuje odbiorcę – interpretatora do lektury, która z założenia niejako będzie wywoływała rozkrzewiające się konteksty: kulturowe, mitologiczne, psychoanalityczne, etyczne – w końcu. Wszystkie one są usprawiedliwione i zapewne w jakiejś mierze komplementarne ich „recollectio” (zebranie razem) byłoby hermeneutyczną ścieżką, która w miarę bezpiecznie prowadziłaby do „pozyskania” sensów tego niezwykłego tekstu. Obawiam się wszakże, że ta „nadmierność” byłaby nie na miejscu, byłaby „niestosowna”, (jeśli przywołamy właściwe znaczenie Arystotelesowego prepon), choć –paradoksalnie mogłaby ona okazać się „funkcjonalna”, (bo i takie określenie znajdziemy u Stagiryty). Pisząc o „niestosowności” myślę wszakże o tym, by postawa interpretującego demonstrowała skromność i rzetelną rozwagę nawet za cenę poniechania błyskotliwych i pociągających wykładni. Bo przecież będziemy tu rozważać nie tyle literackie zapośredniczenia (obrazy) ile same wartości, które dla Poety były współtworzonym fundamentem „światoobrazu”. Nie bez powodu określenie to przywołuję za Heideggerem, gdyż wyraźne tropy –począwszy od tytułu tomu „Prześwit” – do tego filozofa nas prowadzą.
Zaznaczam wszakże, że moich prób egzegetycznych nie przyporządkuję (w całości) sensom „Bycia i czasu”.
Rozpoczniemy od konstatacji tyleż oczywistych co naiwnych: Wiersz Ziemowita rozpoczyna się od opisu kobiecego łona. Piszę „rozpoczyna się”, ponieważ nie jest on statyczną relacją z doznań wzrokowych, ale jest sytuowany w dynamicznych przetworzeniach metaforycznych i w dynamice samego oglądu („widzisz go...jak idziesz”) Pierwej wszakże jest określenie: „Ten czarny kwiat w ogrodzie jej ciała”. Określenie, opis, metafora „naturalna”, choć w tzw. „poezji wysokiej” nieczęsto spotykana. Takie wyobrażenia są raczej charakterystyczne dla poezji ludowej („ogródki”, ”gaiki”) niekiedy rubasznej ale częściej zmierzającej do uroczego tabuizowania erotyzmu (wszystkie „łączki zielone” i „uginające się mosteczki”). Nie odmówię sobie tu przytoczenia cytacji, która (gdyby jej pozwolić, iżby interpretacją zawładnęła) całą „rzecz” (mówienie) kierowałaby w stronę rozważań genderowych: Oto cytat z Pascala Quignarda: „Skoro spojrzenie na kobiece łono daje początek zachwytowi, budzi żądzę, mąci sen lub przynosi śmierć, to żeby je znieść – trzeba je „odbić” – od tarczy – zwierciadła, od obrazu, od tafli, nad którą pochyla się Narcyz. (...) W początkach XVII wieku Caravaggio powiadał: „Każdy obraz jest głową Meduzy. Przestrach można pokonać tylko obrazem strachu. Każdy malarz jest Perseuszem.Caravaggio namalował Meduzę. Fascynacja znaczy tyle: ten, kto zobaczył, nie może już oderwać wzroku(...) To maska („phersu”, „persona”)zamieniająca żywego człowieka w kamień.. Spod maski wykrzywionej straszliwym uśmiechem wydziela się krzyk agonii w bachanaliach. Eurypides opisując szaleńczy taniec bachantek zaznaczył, że idzie o taniec wilków i dzikich psów, które wykonuje Lyssa do melodii wygrywanej na flecie zwanym grozą („Phobos”). Eurypides dodał: „Oto Gorgona, córka nocy, o spojrzeniu zamieniającym w kamień, ze stugłowymi żmijami nad czołem” (Herakles 884)”.1
Tą ścieżką interpretacyjną nie pójdziemy dalej, choć „Seks i trwoga” Quignarda z wielu wzglądów zasłużyłby tu na naszą uwagę. W wierszu Ziemowita wszakże tego „przerażenia” nie ma, jest zachwyt, reflektowanie po- bywania, poszukiwań w nieustającym pragnieniu. Tutaj maska Meduzy nie straszy, co najwyżej usłyszymy „Śmiech Meduzy” mądrej Heleny Cixous. Porzucając ten trop rezygnujemy równocześnie z innych teorii „genderowych’ i rozwijających się ostatnio „kulturowych” koncepcji ciała (różnej zresztą proweniencji, bo raz wywiedzionych z fenomenologii Merleau- Ponty’ego, raz z teorii, „dyskursów tożsamościowych”).. Jak pisano wyżej: narzuciliśmy sobie roztropne umiarkowanie przypominające, iż sprawą najważniejszą jest „pozyskiwanie” i „scalanie” sensów implikowanych przez tekst, przez To Ziemowita Skibińskiego. Rozbieganie interpretacyjne, „nadinterpretacje ”rozsiewają” niejako sam tekst analizowany, rozpylają go mgławicowo (por. Kalagi „mgławice tekstu”). Na zawłaszczenie wykładni poprzez własny „horyzont poznawczy” możemy sobie pozwolić wówczas, kiedy sam Autor ma jakąkolwiek możliwość dyskusji, niezgody, wprowadzania korekt. Ziemowita już nie ma między nami. Z szacunku dla Niego i naszej przyjaźni będę się starał być jak najbliżej tekstu i nie zwiodą mnie ponętne możliwości dywagacyjne (niespiesznego błądzenia).
Odnajdujmy przeto, co jest dane, co jest zapośredniczone przez słowo – a zatem spełniające się w fenomenologicznej „fazowości”. Porównanie artefaktów plastycznych i fotografii niewątpliwie poszerzyłoby horyzonty interpretacyjne o aspekty intersemiotyczne, ale (przypominam sobie raz jeszcze) pierwej będziemy wierni słowom:
„Ten czarny kwiat w ogrodzie jej ciała
różowe języczki ma
ten kwiat, czarny kwiat cię pochłania.”
Fraza – konstatacja. Może trochę dwuznaczna, bo „ogrody ciała” jeszcze się nie umotywowały w pięknej topice, zaś wers drugi zamknięty oksytoniczną klauzulą („różowe języczki ma”) dekonstruuje przewidywane elementy wartości estetycznych „łagodnych”. ”Różowe języczki ”podkreślają sexus kobiecy, ale nie zapominamy, ze w ikonologii średniowiecznej były często językiem diabła, który obrazował kobiece łono wypełnione grzesznością, nieczystością i pokusą pożądliwości. W wierszu wszakże panuje pełna czułości „oglądowość” i zgoda na owo „pochłanianie”. Dynamika „patrzenia” i pożądania przyporządkowana jest intencjonalności wiążącej się z generalnym procesem naszej egzystencji. Tak twierdził M. Merleau - Ponty. Moje ciało jest rodzajem konstytuującego się podmiotu, poprzez który – „czuję jak mnie chwyta jakieś moje drugie Ja przebywające poza mną, spostrzegam kogoś innego”.2 Istniejemy w „byciem porowatym” (porositẻ) czyli splocie cielesności i znaczenia, bierności i aktywności, natury i kultury. Spotykamy w tym bycie Innego poprzez władność, którą Heidegger nazywał ex-tasą wyraźnie nawiązując do kultu dionizyjskiego, gdzie extasis (wyjście z siebie) poprzedzała fazę enthousiasmos (napełnienia bóstwem). Tutaj „porzucając siebie” „dopełniamy się” drugim człowiekiem. Nieokreślone jeszcze TO z interpretowanego wiersza „pochłania”, ale nie „zagarnia”, nie zawłaszcza. Druga część wiersza tę nadzieję „dopełnienia” ilustruje wyraźniej:
Widzisz go, a on ciebie prze-widuje
jak idziesz w upojeniu śnieżnym ogrodem
już nie ty, a czysty płomień
co w wilgoć mroczną pogrąża się błogo.
Oczywiście wielka kompetencja kulturowa Ziemowita ewokowała w przewidywanym „zespoleniu” i królewską hierogamię i alchemiczny proces (płomień- wilgoć-retorta) i taoistyczną spójnię Yang oraz Jing (męskiego- kobiecego, ognistego- wilgotnego, jasnego i mrocznego). Dynamika wiersza dopełnia także i przetwarza pierwsze sugestie –„czarny kwiat w ogrodzie jej ciała” zostaje oksymoronicznie, paradoksalnie zestawiony z obrazami „śnieżnego ogrodu” oraz „czystego płomienia”. Miłosne zespolenie, conjunctio jest tu nazwane ginięciem –odradzaniem. A jest także nienasyceniem („I znów...płyniesz po kwiat”), ową powtarzalnością szczególnego rodzaju, która – wedle Kierkegaarda- czyni z „człowieka estetycznego” człowieka „religijnego”. Krążymy w tej interpretacji wokół problematyki najistotniejszej, fundamentalnej, która nie przywołując jawnych alegacji religijnych cała z tej sfery wyrasta. Niejawność symboliki religijnej nie jest przecież równoważna z jej nieobecnością. Zresztą obraz następny będący biblijną aluzją nasze przypuszczenie legitymizuje.
Jaki Ogrodnik uza-sad-nił
ten kwiat (...)?
„Ogród ciała” jest częścią wielkiego Sadu, w którym po upadku (pierworodnym grzechu) Ogrodnik – Stworzyciel sprawił, „że poznali, iż byli nadzy”, uzasadnił rozdzielenie płci a niebawem „wynaleziono” pożądanie. Poeta wszakże nie reflektuje tu Upadku, bardziej naszą grzeszną kondycję ludzką usprawiedliwia i uwzniośla paradoksalną miłością. („Schodząc weń – się wznosisz- w niebo niebytu – po życie”) A pamiętać musimy o słowach świętego Pawła, które tu „podskórnie”, niejawnie, ale sprawczo za tym tekstem stoją: „Miłość nigdy nie ginie, choć proroctwa zniszczeją, chociaż języki ustaną, chociaż umiejętność będzie zepsuta. (...) A teraz trwają wiara, nadzieja i miłość, to troje, a z tych większa jest miłość.”3
Musimy wszakże pamiętać, że o sensach (nierozwikłanych przecież do końca) wiersza przesądza nie tyle „teologia” miłości ile jej „kosmogonia”. „Tak byt i nicość /wzajem się rodzą” możemy odczytywać zasadnie (a myślę, że wedle intencji Autora) jako zakotwiczanie „bytowości „wytrąconej z aporii” w Erosie (Protogonosie), to także w późniejszej Platońskiej pochwale Erosa jako sprawczej Mocy kosmicznej. I chyba raz jeszcze powraca Heidegger, który w „przenicowanej Nicości” odnajduje „prześwity” – szczeliny bytu, w których Dasein ukierunkowuje swoje staranie, aby być razem (Mitdasein). Sądzę jednak (może z dużym prawdopodobieństwem zasadności), że Ziemowit przyjąłby tu jedną jeszcze cytację, która o stwarzającej, „pierwszej miłości” mówi, zakorzeniona zaś jest w kręgach filozoficznych bliskich Autorowi „Prześwitu”:
„Czymże jest ów zapoczątkowany akt miłości, owa „miłość pierwsza” wyzwalająca dalsze działanie? Św. Augustyn przyrównuje ją do ciężaru, który skłania do pędu w kierunku środka ziemi, – ponderibus aguntur omnia; pondus meum amor meus, eo feror quocumque feror –wszystko dynamizuje się ciężarem; a moim ciężarem jest moja miłość; gdziekolwiek dążę, to dążę przez miłość. Tomasz zwraca uwagę, że akt miłości jest udynamicznieniem na stałe w kierunku dobra. Akt miłości byłby podobny do pojęcia wytworzonego w akcie poznania, ale nie istnieje w nas tak, jak pojęcie, ale jako motor skłaniający do działania w kierunku dobra, ku któremu miłość ciąży”.4
Uważny czytelnik zauważy jednak, że nie do wszystkich sensów dotarliśmy, że tekstura wiersza skrywa wątki nie dość rozwikłane, niedookreślone. Do tytułowego To powrócimy za chwilę. Gdyby wszakże budować „piętno osobowe” nad agensem (zdynamizowanym, działający podmiotem tekstu) i bezrefleksyjnie przysądzić je Autorowi, popełnilibyśmy naiwny błąd genetywizmu. Autorowi nie uwłacza w niczym fakt, że prze-bóstwiwszy owo To, zatraca się w nim, daje się pochłonąć. To jedna z Twarzy Poety. Poznajmy drugą opcję- męskiej aktywności, gdzie to Logos dopełnia Eros,nie zaś odwrotnie, jak w interpretowanym tekście:
Pieśń nad pieśniami
Ty Boże, ty dziewczyno, ty biała stronico,
ty całego mnie pochłaniasz,
ale cóż poczniesz beze mnie...
to ja cię wypełniam
(Ziemowit Skibiński Prześwit Łódź 1995 s.78)
Ale i tu jest urównorzędnienie, ów szacunek dla drugiej osoby, dopełnianie się w miłości. Gdybyśmy gnomę Ziemowita porównali ze znanym wierszem Tadeusz Peipera „Naga” i przywołali frazy: „Ty, kartka papieru, którą ja zapiszę, a potem rzucę, na podpał, na ruszt” zrozumielibyśmy bez dalszej egzegezy, czym się różni miłość od erotyzmu.
Pozostaje do wyjaśnienia (zrozumienia) tytuł wiersza. Musimy rozstrzygnąć czy TO jest tym mrocznym demonem, który trzyma najważniejsze nici naszego życia (powiedzenie M. Webera).? Czy jest przyporządkowane Freudowskiej sferze popędowej, owemu ID, jak to zwykliśmy nazywać?. Wiele obrazów, stwierdzeń i aluzji mogłoby na to wskazywać. Musimy wszakże pamiętać, że Id właśnie przez swoją łacińsko-medyczną formę zostało i zdemonizowane i stało się stereotypem, z którym sam Freud zresztą starał się walczyć. Oddajmy jeszcze głos Bettelheimowi: „Przedstawiając funkcjonowanie naszej psychiki, Freud wybrał słowa, które należą do pierwszych słów, jakich uczy się każde dziecko mówiące po niemiecku. Na oznaczenie nieznanych, nieświadomych treści psychicznych wybrał zaimek osobowy es (it) [to, ono] nadając mu formę rzeczownikową: das Es. Ale znaczenie tego terminu można w pełni uchwycić dopiero w zestawieniu z zaimkiem ich (I) [ja].któremu Freud również nadał formę rzeczownikową: das Ich. O jakie treści mu chodziło w tych terminach, pokazuje on jasno w pracy Das Ich und das Es, w której po raz pierwszy wprowadził te przeciwstawne, a zarazem uzupełniające się pojęcia.”5 Kiedy das Es pozbawimy dziecięcej emocjonalności i uroku dzieciństwa, kiedy zostanie tylko Id ze swoimi mechanizmami wypierania i tworzenia traum tworzymy wizję psychoanalizy, którą Freud ciągle musiał korygować. To z wiersza Ziemowita bliższe jest Freudowskiemu das Es. Ale jest ono także przetworzone przez własną wizję świata, przez świadomość, że nawet mroczne Moce można obłaskawić miłością. Że „sfera pożądaniowa” jest zadaniem do jej sublimowania. I jesteśmy świadomi, że „czarny kwiat” z ogrodów ciała jest anamnezą Wielkiego Ogrodu. Utraciliśmy go poprzez grzech, odzyskujemy poprzez miłość.

Przypisy:
1. Pascal Quinard. Seks i trwoga. Czytelnik, Warszawa 2002 s.63-64
2. M. Merleau - Ponty. Proza świata. Eseje o mowie. Warszawa 1976 s. 171-172
3. Święty Paweł, List do Koryntian, XIII/8.13.
4. Mieczysław A. Krąpiec OP. „Cywilizacja miłości” spełnieniem osoby. [w:] Człowiek w poszukiwaniu zagubionej tożsamości. s.232, KUL Lublin 1987 r.
5. Bruno Bettelheim. Freud i dusza ludzka, PIW 1991, Warszawa, s. 21 i następne.