Uwagi moje (można je od biedy nazwać referatem) są dowodem na to, ze nie można formułować swoich zamysłów i tez krytycznoliterackich w sposób bezrefleksyjny, beztroski nawet. Ponieważ swego czasu napisałem szkic „Imiona tożsamości” sprowokowany tytułem tomu – wyboru z twórczości poetyckiej śp. Tadeusza Chróścielewskiego, który spotkał się z życzliwością odbiorczą (także i samego bohatera szkicu), mniemałem, że uda mi się dopełnić wcześniejsze tezy badawcze eksploracją drugiego pola gatunkowego – prozą autora „Podzwonnego”. Tymczasem w miarę przypominania sobie, doczytywania kolejnych prozatorskich wytworów Pana Tadeusza sprawa zaczęła się komplikować, zaś pierwotne dobre samopoczucie krytyka literackiego zmieniło się dramatycznie.
Niczego dziś nie jestem pewien, wszystko winieniem przemyśleć od początku. W sposób wielce odpowiedzialny i bardzo serio muszę oświadczyć, że szkicu na temat pomieszczony w programie Sesji nie uda mi się jeszcze przedstawić, skomponować, napisać. Po prostu – inaczej dziś reflektuję sam problem TOŻSAMOŚCI. Nie jest bowiem sensowne, tak myślę, z „tożsamości” czynić jakąś miarę. bliskości wyboru określonego wcześniej aksjologicznego systemu i (z poetyki referatu to wynika) egzemplifikowania tych wyborów odpowiednimi fragmentami prozy. Tak do tej pory czyniliśmy (krytycy) i nie było tu jakiegoś metodologicznego grzechu. Wyznaję, że w dalszym ciągu jest pociągające umieścić prozatorską twórczość Tadeusza Chróścielewskiego na polach „tradycji niepodległościowych”, „mitologii rodzinnych”, „pamięci Historii”, a także „pamięci genologicznej” (odrodzenie gawędy). Nie będę unikał tych odniesień w topice uwyraźnionej przez samego Autora, ale nie chciałbym z nich czynić zasady określającej moje zamysły analityczne.
Cała ta zmiana metodologicznego frontu musiała kiedyś nastąpić. Nie mogłem przecież nie zauważać dyskusji, jaką toczono i w Polsce na konferencjach, sympozjach, naukowej prasie w końcu. Próbowano określić nowy status Tożsamości wyznaczony przez zaborczą postnowoczesność. Przyznam, że i ja się dałem uwieść nowej topologii wyznaczającej podmiotowi ludzkiemu pola Obserwatora, wycieczkowicza, pielgrzyma, gracza (Nb, za Z.Baumanem). Piszemy wszakże o pisarzu, który był wytwórcą Stałości, wierzył w Wielkie Narracje i Centrum Sensów. Nigdy z Tadeuszem Chróścielewskim nie rozmawiałem na ten temat, acz miałem swoje sugestie, że tej przednowoczesnej Całości był wyjątkowym obrońcą. Niestety, teraz już tych mniemań nie zweryfikuję u źródła. Jawi się tu przeto problematyka Tożsamości uwikłana w Narrację i Czas. Celowo tym samym przywołuję interesującą rozprawę Katarzyny Rosner- Narracja, tożsamość i czas, gdyż jej lektura upewniała mnie coraz bardziej w mniemaniu, że bez tej triady nie da się pełnej prawdy o twórczości (o prozie) Tadeusza Chróścielewskiego wyartykułować. Oczywiście wiele jest źródeł myśli ewokującej pojęcie tożsamości narracyjnej. Większość badaczy upatruje jej bądź w Heideggerowskim Dasein, które poprzez projekcję własnego ja, a zatem nieustannie ponawianą narrację, którą dopełnia w końcu śmierć, stwarza swoją osobę, poczucie związku z nią stanowią owe elementy narracji (pamięci, opowieści), bądź w fenomenologicznym a wyłożonym przez Husserla przeżyciu wewnętrznym czasu. Trafiają się wszakże postawy badawcze wyprowadzone z Arystotelesa, odnowienie jego trójjedni: mitu, charakteru oraz uczucia. Do najwybitniejszych przedstawicieli tego nurtu należy niewątpliwie MacIntyre, którego fragment „Dziedzictwa cnoty” zacytuję: Jako jednostka w ten sposób zdefiniowana dziedziczę z przeszłości mojej rodziny, miasta, plemienia, mojego narodu, rozmaitość długów, spadków, uzasadnionych oczekiwań i zobowiązań. One składają się na to, co w moim życiu jest dane – na mój moralny punkt wyjścia. Właśnie to nadaje w określonej mierze memu życiu jego moralną szczególność.
Jeszcze dobitniej owa nierozłączna jednia reflektowania (narracji) życia i konstrukcji osobowej podkreśla cytat, który niżej przytaczam i na nim już cytowanie zakończę:
Jedność życia ludzkiego jest jednością narracyjnego poszukiwania. Poszukiwania niekiedy się nie udają, ulegają frustracji, są zarzucane i udaremniane... Ale jedyne kryteria sukcesu lub porażki w życiu ludzkim jako całości, to kryteria powodzenia lub porażki w poszukiwaniu, którego historia została opowiedziana lub która ma być zawarta w narracji.
Cytaty te nie tłumaczą wszakże istoty problemu najważniejszego. Godząc się nawet na to, że swoją historię (narrację) pojmujemy jako jedność (tożsamość) naszej osoby nie możemy przecież zapominać, że nasze życie jest też sumą spotkań z narracjami Innych, narracjami fingowanymi, fabulacjami, sztuką opowiadania, rozdzieleniem arystotelesowskiej historii od eikos (fikcyjnej możliwości) bardziej „prawdziwej” niż historia. W latach ostatnich naszego wieku następuje jakby powrót do tego szacownego mniemania, bowiem znaczna część historyków w wykazuje w owej dyscyplinie naukowej istnienie narracyjnych struktur historiograficznych i utożsamia wyjaśnienie historyczne z wyjaśnieniem „poprzez intrygę”. Takie postępowanie zaleca przede wszystkim Hyden White w dwu swoich książkach : Metahistory i Topics of Discours. Do analizy opowieści historycznych zastosował White instrumentarium teoretycznoliterackie – przede wszystkim znakomicie zaadoptowaną na swoje potrzeby archetypalną taksonomię Northtropa Frye’a figuratywnego oglądu przekazów ludzkich jako Metafor, Metonimii, Synekdoch oraz Ironii bądź też archetypalnych przedgatunkowych struktur fabularnych: romansu, tragedii, komedii oraz satyry.
Nie o tym wszakże mam pisać, ale o tym winieniem ciągle pamiętać. Literacka twórczość Tadeusza Chróścielewskiego jest nacechowana narracyjnością i to narracyjnością zagarniającą także tereny poetyckie, gdzie przecież stosowniejsze wydawałyby nam się artykulacyjne formuły wyznania, ekspresji czy świadomej nieciągłości. Zwracałem już wcześniej uwagę na fakt, że Tadeusz Chróścielewski „opowiada” także w poezji, że „historyczne” i legendarne usprawiedliwia swoją obecność w tomikach poetyckich dyskretnie nawet serwując właściwe acz dawno zapomniane znaczenie słowa „legenda”, czyli tego, co „powinno być przeczytane”. Jestem zatem (tak się zdaje) w dość komfortowej sytuacji krytyka, który założył, że do eksplikowania sensów autora „Podzwonnego” będzie się starał używać narzędzi przejętych od zwolenników „Tożsamości narracyjnej”, bowiem dominujący tonus owej prozy wręcz do takich metod zachęca, ale przecież nie zwalnia to piszącego te słowa od obligacji teoretyczno-literackich, od pamięci, że większość tych książek to przecież fingowana narracja fabularna, zaś problem „Dichtung und Wahrheit” (oczywiście przez te metody ponowiony) winien być wprowadzany z całą wiedzą, jaką mamy w spadku po strukturalizmie - nawet z ową „oprotestowaną” przez „Tożsamistów” tezą o śmierci Autora.
Moi znakomici koledzy trafnie diagnozowali główne nurty prozatorskiej twórczości Tadeusza Chróścielewskiego z dużą wnikliwością interpretacyjną tę twórczość plasując zarówno w autokontekstach przez nią wytwarzanych i szerzej pojętych „zadaniach” współczesnej prozy polskiej. Wydana Bibliografia poświadcza także, że twórczość owa nie pozostawała bez krytycznoliterackiego odzewu.. Nie będzie grzechu, jeśli odwołam się do taksonomii, jaką swego czasu zastosował do porządkowania doświadczeń z lektur tej prozy wynikającej Tadeusz Błażejewski, który oczywiście znać nie mógł kilkunastu wytworów prozatorskich powstałych już po tych konkluzjach, ale też w ocenie chyba się nie mylił.: Główny nurt prozy Tadeusza Chróścielewskiego to powieści i opowiadania ukazujące na przykładzie głęboko patriotycznej rodziny inteligenckiej dramatyzm dziejów polskich, odbijanie na losach kolejnych pokoleń brutalnych nacisków z historii pociągających z kolei obowiązek udziału w odporze z bronią lub książką w ręku (...) Oto tytuły książek tego cyklu: Rodzina Jednorożców (1971), Szkarłatna godzina (1968), Aurelian albo Zjazd koleżeński (1971), Srebrna i odloty (1974), Laska Matuzalema (1974), Dzbanek życia (1977), Pejzaż z Baśką i Paniutkami (1984).
Drugi krąg zainteresowań tematyczny Chróścielewskiego – prozaika to powieści – czasem niesłusznie uważane za autobiografię – ukazujące specyfikę przemian obyczajowych Łodzi od wyzwolenia po dzień dzisiejszy: Szkoła dwóch dziewcząt (1965), Mój ożenek w krainie Feaków (1979) . Proszę się nie niepokoić- nie przepiszę całego szkicu Tadeusza Błażejewskiego, ale oddam sprawiedliwość jego krytycznoliterackim talentom zacytując jedno jeszcze zdanie : Uczeń czarnoksiężników (1986) otwiera nowy obszar tematyczny w prozie Tadeusza Chróścielewskiego- wspomnień o pisarzach spotkanych i przyjaźniach.
Jakaż szkoda, że nie mam jeszcze Bibliografii. Bez pomyłek i z dokładniejszą notacją edytorską przypomniałbym prozę, która wyszła już po tej diagnozie. Próbuję spisać tytuły, które dzięki łaskawości Zmarłego Kolegi znalazły się na mych regałach, które czytałem i z lektury ich niepełnej, bo trochę w powielanym stereotypie krytycznoliterackim tak się dzisiaj usprawiedliwiam na tej sali. Oto one : Dzieje miłości Alberta i Józefiny (1992), Gwiazda blada (1992), Sybiraczka (1994), Dwa opowiadania (1997), Antenaci (1996), Druga żona (1999), Dzisiaj się rozejdziemy (1999). To i owo a już historia (1997), Okruchy z długiego życia (2001), Podzwonne 2004). Nie wszystkie książki wyliczyłem. Do niektórych nie mogłem dotrzeć, o niektórych może nie wiedziałem. Szczęśliwie Bibliografia. te wszystkie luki informacyjne uzupełni. Znaczna część wymienionych przeze mnie próz (celowo używam tego określenia dokładniejszą terminologię gatunkową zostawiając dla dalszych rozważań) wpisuje się w paradygmat „sagi rodzinnej” wprowadzając też określone pole wielkiej Historii (od powstania listopadowego –„ Druga żona”,. przez powstanie styczniowe a wcześniej wrzenie Wiosny Ludów-, niemal debiutancki tom prozy – „Szkarłatna godzina” oraz „Dzieje miłości Alberta i Józefiny”, przez opowieści o I wojnie światowej -„Dwa opowiadania” po okupację i walkę konspiracyjną - wiele szkiców z „Ucznia czarnoksiężników”).
Należałoby w tym miejscu już zaproponować jakąś nową topologię tego strumienia narracyjnego, wykazać, że zarówno ów nurt narracyjny samokreśla się przez zamierzone brzegi (często genologia o tym decyduje), dzieli się też nie zawsze wyraźnie na wypowiedź fingowaną (fikcyjną), dokumentującą, wspomnieniową, komentującą a nawet zamykającą pewne wątki narracyjne. Tak też sytuować możemy postawę opowiadacza na Narratora fingującego, Kronikarza, Śledczego, Uczestnika,Obserwatora. Gatunki mowy – żeby je za Bachtinem przytoczyć- ilustrowane są tu przebogato Opowiadaniem, Wspomnieniem, Anegdotą, Portretem literackim. Skala gatunkowa jest też dość obszerna: od powieści przez opowiadanie i nowelę, esej, oraz ów okruch będący krótszą gnomiczną próbą zakończenia opowieści – także swojej własnej „narracji tożsamościowej”. Dopiero wytworzenie dokładnej macierzy narracyjnej, w której nie zostałoby pominięte najkrótsze bodaj opowiadanie Autora „Podzwonnego”, wzajemne sfunkcjonalizowanie „miejsc narracyjnych” (opowieściowa rekurencja), wszystko to zaś winno być ilustrowane interesującą wykładnią, czy bodaj próbą analityczną. Zrozumiałe się stają przeto moje wstępne sumitacje, ale przecież nie zostawiam rozkopanych prac filologicznych i ta – jak sądzę – niebawem zostanie konstruowana od nowa i już z przemyślanym porządkiem.
Nie wikłając się dalej w metodologiczne projekty chciałbym pokazać, w jaki sposób owe węzły narracyjne przejawiają się i funkcjonują w konkretnych (wybranych) prozach Tadeusza Chróścielewskiego. „Mój ożenek w krainie Feaków” rozsądnie opatrzony przez Tadeusza Błażejewskiego komentarzem, że błędem byłoby mniemać, iż jest to powieść autobiograficzna, jest słuszny. Jest słuszny, ale tylko do pewnych granic, do granic – powiedzmy to od razu - wyznaczonych przez Autora. Niewątpliwie narrator należący do świata przedstawionego (przeto personalny) jest także z woli Autora opowiadaczem fingowanym (wymyślonym).. Nie nazywa się Tadeuszem Chróścielewskim, jak w wielu innych opowieściach, jest Augustynkiem mężem Paulinki, ojcem Florki i Tadeuszka (a to już sygnał deszyfracji). Ale jest także narrator na każdym miejscu, w całej topologii narracyjnej „asertujący” –prowokujący czytelnika do utożsamiania go z Tadeuszem Chróścielewskim, wykładowcą uniwersyteckim, publicystą i redaktorem „Wsi”, czynnym już uczestnikiem powojennego życia literackiego., które przez dwa przynajmniej skoncentrowane było w Łodzi. Oczywiście owa postawa fingująca daje większe możliwości stwarzania prawdopodobieństwa narracyjnego i wprowadzania perypetii dramatyzujących życie narratora (odejście z domu, epizod z Krystą – powstańczą,młodzieńczą miłością). W innych opowieściach przynajmniej ten element fabularny zostanie przez Autora przeniesiony do Dichtung, ale w powieści, którą w tej chwili mam przed sobą pełni dość istotną rolę. (W śnie wydaje mu się, że trafił do Penelopy, zatem i do Itaki zaś Tadeuszek jest Telemachem). Jak wiemy, choroba Tadeuszka sprowadza narratora na ziemię (do domu) z mitologicznego nieba i staje się on troskliwym ojcem czuwającym przy łóżeczku chorego synka.
Godzi się też z sytuacją trudnego „wrastania” (w tej mierze powieść ta należy do gatunku „powieści rozwojowej”) w środowisko łódzkich tradycji robotniczych, gdzie nie do końca będzie „doceniony”. O pięknym etosie środowiska tramwajarskiego możemy się dowiedzieć z powieści Honoraty Chróścielewskiej „ Córka tego, co tramwaje jego”. Pozostają wszakże do określenia elementy struktur mitycznych kształtujących tę opowieść. Już pierwsza scena, scena imienin jest żartobliwą parabolą uczt boskich, aczkolwiek matriarchat wyraźnie panujący na łódzkiej ziemi nijak się ma do wyeksponowanej mocy Gromowładnego na Olimpie. (Przynajmniej wuj Wicek na tym padole ziemskim eksponuje walory Dionizyjskie, Bachiczne.). Piękna jest też scena snu – marzenia, kiedy naszemu opowiadaczowi Odysowi mówi o jego przeznaczeniu Atena bitewna, ujarzmiająca konie i najmędrsza: Są to wiatry starsze od Uranosa i Gai, starsze od wszystkiego, co wyobrażalne i nie. Są to wiatry praw społecznych i Cisza Morska praw społecznych. Ale ja ukazałam wam kiedyś furtkę do Gajów Akademosa, a także nauczyłam sztuki tkania płócien żaglowych i sztuki ustawiania steru. A zatem kurs ich i twój jest w ich i twoich rękach. A powiedziano zostało na Górze: Nie będziesz przyzywał mnie nadaremnie· . Cytat ów nobilitujący Łódź (Kraina Feaków – kraina tkaczy i oczywiście przez metonimiczną przyległość z nazwą miasta wprowadzono dyskretnie mitologicznych przewoźników) staje się jednym ze składników owej tożsamościowej narracji. Będzie ponawianym pytaniem – Gdzie Itaka? Czy do Itaki można wrócić? Rekursje ku zastępczej ale przecież już dozgonnej Krainy Feaków znajdziemy i w „Uczniu Czarnoksiężników”(rozmowa z Topornickim o pokoleniu wygnanych z Itaki, bez nadziei powrotu do Domu) oraz znaczący fragment w „Aurelianie albo zjeździe koleżeńskim” gorzkie konkluzje serwowane podczas rozmowy z siostrą Stachą:Itaki nie ma – mówiłem do Stachy ... Itakę zagryzł czas już w momencie, gdy żagle Odysa zbliżyły się do horyzontu, a pociąg na szlaku, który w rozkładach PKP określają liczbą 601, 607, zniknął ze mną w luce wału. Odyseusze – mówię jej- nie wracają z wysp Ogygiae. Nimfa Kalipso to kobieta, z którą zamieniło się obrączki. Wyspy Ogygiae już są Itaką ich dzieci. Prawdziwa Itaka istnieje tylko w snach Pozostaje tęsknota – sen ale musimy mężnie przyjąć naszą „przygodność”, musimy ją przetworzyć w opowieść, winna ona pouczać innych, nasze dzieci, naszych czytelników tak ,jak wcześniej nas uczyli „Uczniowie czarnoksiężników”. Nazwałem – nie bez racji – „Mój ożenek w krainie Feaków” powieścią rozwojową (Entwicklungsroman) choć owo „dojrzewanie” mieści się w ramach jednej wielkiej sekwencji narracyjnej: Niezrozumienie – Konflikt- Pogodzenie i w końcu preferuje rozstrzygnięcia melioratywne. Być może właściwiej należałoby tą cechą gatunkową określić „Ucznia czarnoksiężników” , Jest to przecież opowieść zachowująca linearną chronologiczną strukturę narracyjną , w której owi uczniowie czarnoksiężników pojawiają się w interwale czasowym 1933 – 1969. Autor wymienia ich z nazwiska, choć w czasach okupacyjnej konspiracji także z pseudonimów. Idyllicznie rozpoczęta opowieść, w której adoratorzy jego siostry Haliny, po raz pierwszy młodemu poecie udzielają rad i podsuwają tomiki poetów tyleż „nowoczesnych”, co i modnych, kończy się szybko. Pierwsi Uczniowie czarnoksiężnika (Kazimierz Maliszewski, Ryszard Szczęsny) giną na wojnie, inni na Pawiaku, Ginie też na owym Pawiaku zamęczona Hanna – Zahorska – Savitry, z którą początkujący poeta (jeszcze przed debiutem) miał się spotkać i cudem uniknął urządzonej w jej mieszkaniu gestapowskiej zasadzki (okupacyjnego „kotła”). „Temporalna” (wyznaczana przez czasowe następstwa perypetii) kompozycja „Ucznia czarnoksiężników” jest zoponowana wobec „przestrzennej „ kompozycji „Mojego ożenku ‘ i rozwikłanie tych różnic w kształtowaniu świata przedstawionego już wystarczyłoby na skonstruowanie referatu. Ja wszakże chciałbym zwrócić uwagę na pewne komunikacyjne podkreślenia świadczące o szacunku Autora, jaki żywi do Odbiorców (zresztą nie tylko w tej książce). Otóż w opowieści Der Zauberlehring(sam tytuł jest przecież oryginalną wersją utworu Goethego!) opowiada o oficerach Wermachtu – niechcianych przecież, acz koniecznych współlokatorach w domu rodzinnym poety. Jeden z nich Heinrich był poetą, ale istotniejszy był fakt, że kiedy zaczynał pisać, pokój przypominał sceny z Goethego – przedmioty ulegały telekinezie, przemieszczały się, „tańczyły”,. Dichtung to czy Wahrheit? Ale po opisaniu perypetii wojennych, konspiracyjnych akcji (dużo miejsca poświęca Autor tym tragicznym Czarodziejom poetyckim, którym nie dane było dośpiewać pieśni), po lżejszych już (i w tonacji stylistycznej i w materii wydarzeniowej) anegdodatach o literackim życiu w słynnej „Fraszce’ i ogólniej – w łódzkich kawiarniach, po przejmującym portrecie Stanisława Czernika zapowiadającym późniejsze „Podzwonne” raz jeszcze wraca Tadeusz Chróścielewski do tytułu swej książki, w posłowiu zatytułowanym po prostu: „Skąd się wziął tytuł tej książki”? I daje znakomitą definicję Uczniów Czarodzieja, uczniów Maga, niepomiernie poszerzającą pojęcie opowieści (narracji), piszącego zaś te słowa utwierdzającego w mniemaniu, że wywołanie problemu Narracji Tożsamościowej nie było takim ryzykownym zabiegiem, jak się to na początku wydawało. Pisze Tadeusz Chróścielewski : Uczniowie czarnoksięscy – uczymy się tej sztuki u mistrza Dom, u mistrza Środowisko, wreszcie u wielkiego mistrza Utwory Zastane... ten szeroki aż niewiarygodnie zbiorowy rzeczownik obejmuje wszystkie bez wyjątku utwory, jakie czytaliśmy, i o dziwo, te, o których istnieniu nie wiemy, nie będziemy nigdy i nie potrzebujemy wiedzieć I dalej jeszcze:
Ja. Tadeusz, narrator, urodzony z tamtej strony Warszawy nad żywą wodą Srebrną, skrzyżowałem ścieżki mojego ciągnącego się już niemało lat żywota z bardzo wieloma mistrzami.
Nad niektórymi pochyliłem się w książce, Notabene bynajmniej nie zamiatając ziemi czapką – bo to wcale nie jest polski zwyczaj – a tylko pochylając ze wzruszeniem czoło.
Czyż w tych wszystkich wyznaniach – sentencjach nie jest ukryta gnoma, przeświadczenie, że „narrare est vivere” i że ja – człowiek doświadczający swej jedności poprzez pamięć wszystkich zdarzeń i aktów świadomościowych mogę się określić jako homo narrator?
Zobowiązałem się wszakże do przedstawienia niepełnych a przeto jeszcze niespójnych analiz owej narracji modo filologio czynionych. Błędem byłoby, kiedy już wywołaliśmy funkcję i poznawczą nośność form „opowieści rozwojowej” u Tadeusza Chróścielewskiego pominąć „Aureliana albo zjazd koleżeński”. Występuje tu kunsztowny splot elementów asertywnych oraz fingujących, które prowadzą do rozdzielenia narratora na: Autora, który maszynopis opowieści oddaje do redakcji ostatecznej Szefowi tłumacząc, ze sam nie ma dostatecznego dystansu wobec wydarzeń, które ewokuje, o których pisze. Ten list – prośbę podpisuje jako Tadeusz Rokitniak. Podpisuje młodzieńczym pseudonimem pod którym wydał debiutancką „Ucztę Aureliana” (tu nazwaną „Ucztą Chimeriona”) i dalej już wyraźnie określa konstrukcyjne zasady opowieści. Zauważyłem (i tym razem nie bez zdumienia, choć trudno mi siebie z dzisiaj uważać za naiwnego) że i ta książka jest w niektórych przynajmniej partiach jakby próbą polemiki ze sobą dawnym (...)Uderzyło mnie też, że ta rozczłonkowana powieść nawiązuje poniekąd i w poetyce do mego młodzieńczego utworu: i tu, i tam ramę ogólną stanowi uroczystość towarzyska typu częściowo biesiadnego, która gromadzi moc osób i której drobne epizody grają rolę intermediów pomiędzy właściwymi rozdziałami, a zarazem zagajeń; i tu i tam Aurelian występuje w trzeciej osobie, co nb. w „Zjeździe” wypada jakby sztucznie i tym właśnie potwierdza moje podejrzenie,” Staje się zatem Autor (czyli właściwie ów Szef) korektorem przeszłości, musi być czujny, żeby się nie sugerować prawdami (wspomnieniami) kolegów ciągle kursuję między wizją rzeczywistości serwowaną przez Teraźniejszość a powidokami Przeszłości (pamięcią). W końcu owe prowokujące ramy narracyjnej Teraźniejszości stają się wątlejsze rwie się owa dwutorowa tekstura narracyjna i Aurelian powraca do przeszłości, zostanie przez nią zagarnięty, Na tym gruncie czuje się pewnie, tu może być dysponentem mowy – dialogowego starcia, sentymentalnego wspomnienia, niekiedy pozwala mowie (swej narracji) być Wypowiedzią innych postaci (Por. cały rozdział „Pensja czyli wybicie godziny dziejów”). Intryga zasupłana wedle zasady spotkania po latach – spotkania ocalonych, ale też i spotkania tych, którzy mogli i chcieli przyjechać na Jubileusz szkoły w naturalny sposób jeden z wątków czyni dominantą narracyjną. Jest to oczywiście opis wojny, okupacji, powstania i działalności konspiracyjnej. Tadeusz Chróścielewski raz jeszcze (w „Uczniu czarnoksiężników”) do owych dramatycznych czasów powróci (to właśnie owa rekurencja narracyjna, którą tu nazywam, ale jeszcze jej metodologicznie nie określam). W relacjach ze środowiskiem konspiracyjnym ( m.in. ze Sztuką i Narodem) stwarza asertywną relację, bez mitologizacji, bez nadmiernego przydawania sobie znaczenia w tych działaniach SiNu. Adresuję to zdanie, do p. Teofila Korab- Łaskiego, (jeśli jest na sali), który niezbyt uważnie prozę Tadeusza Chróścielewskiego czytał a przeto przypisał mu określenie i opisy, których w tych książkach przy największym szperactwie filogicznym nie da się znaleźć. Ale nie będziemy się o tę. problem spierali nad świeżą jeszcze mogiłą Pisarza.
Jak Państwo zauważyliście (o ile nie znużyły Was dostatecznie moje przydługie wywody) staram się bodaj wyrywkowo odnosić do poszczególnych utworów wielką „przyszłościową” – jak się to mawia – postawę antropologiczną (Narrację Tożsamościową) w tych właśnie utworach ją zakorzenić. Nie o wszystkim mogę mówić, bądź to z braku czasu, bądź ze świadomości, ze nie do końca przetrawiłem w sobie tę intrygującą filozoficzną propozycję. Celowo wybrałem prozy, w których element „powieści rozwojowej” był najwidoczniejszy. Nie mogę wszakże pominąć „Okruchów z długiego życia”. Z pozoru sugestie tytułowe uprzedzałyby już Czytelnika, że będzie miał do czynienia (czytania) prozę wspomnieniową. To prawda, ale szczególne to wspomnienia. W pięknym i wzruszającym wstępie „Jawor i iskiereczka” Autor powraca do idyllicznych i nasyconych ludzkim, rodzinnym ciepłem czasów, kiedy dzieciom na dobranoc śpiewa się kołysanki (i o jaworze i o iskiereczce z popielnika), aby przypomnieć:Przyszły lata... Przychodzą coraz tłumniej, coraz szybciej odlatują- tylko patrzeć, a już ich nie będzie. Pewnego strasznego roku śmierć, która tuliła oczy nieznanego kozaka, utuliła i duże, zielone oczy słuchaczki ojcowych usypianek. Dałem jej życie,a nie umiałem zatrzymać (żyją tylko jej nagradzane wiersze i pamięć, która, w odróżnieniu od bajki, nie będzie zbyt długa)” Ale przecież Pisarz –Ojciec w owej cnocie, którą Grecy nazywali arete – dzielnością dalej już mówi o Dorotce umieszczając wspomnienia o Niej „w porządku życia”. Mówi czule ale i żartobliwie o wspólnych wyjazdach na literackie sympozja, o wzrastającej sławie Doroty, o pokoleniowym dystansowaniu się środowisk literackich, w którym to procesie Dorota pełniła role mediacyjnie „między starymi a nowymi laty”. Są to jednak Okruchy wspomnień. Autor je uporządkował w trzy cykle: Pierwszy Dom (gdy istniał), Niegwiezdna Wojna,. Łódź i pisarskie zjazdy w kraju i za miedzami. Często wraca do wątków wcześniej wprowadzanych (potwierdzana rekurencja) niekiedy dookreślając, co było życiową prawdą, co literackim zmyśleniem, niekiedy czyni zapiski do późniejszego rozwinięcia. Koryguje i dopowiada do literackich dziejów Łodzi nowe strony. Na swój użytek traktuję „Okruchy: jako formy gatunkowe, a przynajmniej, tzw. Formy mowy (za Bachtinem).
Kończę w tym miejscu swoje wywody. Nieoczekiwanie dla siebie wytworzyłem „dzieło otwarte” wymagające dalszych uzupełnień. Ale czy wymagające jakiejś zdecydowanej pointy, która jedynie byłaby świadectwem metodologicznej elegancji krytyka? Istotniejsze wydaje się rozwikłanie filozoficznej metafory „tożsamości narracyjnej”. Jeśli przyjmujemy dyskurs zamiast milczenia (a model taki – model milczenia- jest charakterystyczny dla buddyzmu zen) to sami doświadczamy naszych narracji, reflektowania życia, budowania projektu własnej osoby – bytu wrzuconego w świat. Pojęcie czasowości i narracji (pamięciowych śladów) są podstawą naszego rozpoznania tożsamości. Ale kiedy owa narracja jest wyartykułowana, przyjmuje postać fikcyjnej prozy fabularnej , tworzy się kulturowa sytuacja jedności osoby i symbolicznego, kulturowego planu wartości. Nie wszyscy piszący tę jedność podkreślają uciekając w metafikcję czy surfikcję, godząc się nawet na tezy obwieszczające śmierć Autora. Tadeusz Chróścielewski był pisarzem jedni. Tworzył ciągle jedną, niekończącą się opowieść. Opowieść mającą swój ład chronologiczny, ale też pełną nawrotów (rekurencji), korekt i komentarzy. PISAŁ HISTORIĘ – i tę dużą historię narodu i małą historię swojej rodziny. Pisząc utrwalał własną tożsamość.
Dodatek (zamiast pointy)
Centrum polszczyzny. Określenie to nierozerwalnie złączono z Mickiewiczem. Przede wszystkim z „Panem Tadeuszem”. Określa ono nie tylko stylistyczną klarowność przekazu literackiego, ale także zespół wartości etycznych, obyczajowych, tradycyjnych związanych z obrazem Polski melancholijnie wspominającej swoją utraconą niepodległość.
Wyrażenia tego używa także Miłosz sytuując je wszakże tylko w stylotwórczej sukcesji, która najbliższa jest jego wizji poezji ocalającej.
Pamiętam wszakże czasy, kiedy ta piękna metafora służyła do określania sytuacji literackiej lat sześćdziesiątych. O tym „centrum” pisywał K. Gąsiorowski zwracając uwagę na paradoksy kulturowe towarzyszące tamtym czasom. Charakterystyczną cechą literatury lat sześćdziesiątych była wyraźnie zaznaczana orientacja awangardowo-europejska. Starano się polską literaturę „sprzedać” Zachodowi prezentując jej ekstremalne, prześmiewcze lub kreatywne nurty uosobione w dziełach Witkacego, Schulza i Mrożka. Było to nawet mądre, ale przecież jakoś bałamutne. To, co awangardowe, mogło się jedynie odróżniać [jako inne, „nacechowane”] od tego, co tworzy jakąś powszechną narrację zanurzoną w codziennych doświadczeniach polskości i polszczyzny. A to jest właśnie owo „centrum” powszechniejszych doświadczeń, tematów i wektorów stylistycznych literatury polskiej. Głos naszej formacji przeszedł bez echa. Trzeba było dopiero książki Zagajewskiego i Kornhausera [pisanej Nb. z innych pozycji ideowych] „Świat nieprzedstawiony”, żeby ów paradoks trafił do powszechniejszej kompetencji literackiej.
Zastanawiałem się wówczas, co mogło owo centrum polszczyzny tworzyć. Odpowiedzi szukałem analizując twórczość kilku „tęgich” [ jakby to nazwał Rorty} pisarzy, pisarzy, którzy nie bacząc na uwodzicielskie pozy mód literackich tworzyli swoje „innoświaty”, które przecież były światami „serdecznymi”, najbliższymi naszej narodowej pamięci i tradycji.
Do takich pisarzy należy niewątpliwie Tadeusz Chróścielewski.
Związany z pokoleniem Kolumbów pisarz ten spłaca bolesny trybut doświadczeniom wojny i okupacyjnej konspiracji [„Uczta Aureliana”], ale też w pamięci swojej przenosi Wielkich Nieobecnych [wytracone pokolenie Kolumbów] w takich tomach jak „Puste krzesło”, „Karta powołania” czy w prozach („Uczeń czarnoksiężników”, „Aurelian albo zjazd koleżeński”) „Zarażony historią” T. Chróścielewski pragnie ocalić to wszystko, co należy do „małego czasu ludzkiego”. Stąd powstają jego rodzinne legendy, poszukiwanie „korzeni”, „uhistorycznienie” codziennej łódzkiej rzeczywistości (Piękna, urocza książka „Było i było a już historia”). Kulturowa kompetencja T. Chróścielewskiego, znajomość arkanów polskiej literatury powoduje, że nie obawia się on także „powołać pod broń” gatunków literackich od dawna odstawionych do rezerwy. Tak jest z gawędą, z poetycką legendą, z raptularzem i ze wszystkimi tymi literackimi dyskursami, które zakładają empatycznie współtworzenie razem z odbiorcą. To godna szacunku postawa tworzonej wspólnoty ludzkiej, to piękna wiara, że to co „rodzinne” a zarazem należące do „polskiego”, musi być ponawiane i ocalane przez słowa.
Piszę te parę zdań o twórczości jednego z tych nielicznych, którzy „centrum polszczyzny” stabilizują i wtedy nawet, kiedy od nas odeszli.