Henryk Pustkowski

Nie chciałbym za bardzo „wydwarzać” – jakby napisał zacny Łukasz Górnicki - przy analizie materiału poetyckiego M.T. Skwarek-Gałęskiej, ale wielka postmodernistyczna metafora Ciała i Głosu wydała mi się tu dość użyteczna. Nie jestem jednak do końca wierny tym sensom, jakie przy użyciu owej dychotomii się pojawiały w rozlicznych esejach i pracach filozoficznych, pamiętam bowiem, że źródeł tego dopełniania (Ciało – Głos) należałoby szukać raczej w myśli i konceptach kognitywnych. Nie wypada mi tu nawet przypominać, że znana praca Marka Johnsona wprowadziła ów element „cielesności” w sfery mentalne („The Body In the Mind”) ustalając żelazną zasadę nowej koncepcji poznania: najpierw fizyczne doświadczenia – potem słowna konceptualizacja.

Można by przecież powiedzieć o wiele prościej: poezja Małgorzaty T. Skwarek – Gałęskiej prezentuje znaną przecież próbę „zapośredniczenia” przeżyć i doznań fizycznych (właściwiej: sensualnych) za pomocą konstrukcji „myślnych” (metaforyzacji, poetyckiego konceptu, semiotycznego przekładu). Wszystkim tym próbom patronuje jednak kognitywna zasada nierozdzielności („pomieszania”) cielesności i logosu. Tę jednię poetka w końcu oswaja, ale też potrafi w sposób przekonujący, autentyczny pokazać dialektyczne napięcia, wewnętrzną psychomachię,lęki, jakie ów proces „oswajania” wywołuje.
Już w pierwszym wierszu autorka wyraźnie określa jego teksturę: „odchodzę i wracam do wierszy, które niczym mokry jedwab ciasno otulają myśli nie pozwalając na oddech..” W innym wierszu „przestrzenie kart” są „białe i śliskie”. W końcu przywołuje znaną metaforę: „pisanie” = „życie” („daję płynąć szerokiej strudze atramentu i będę potem jasna i różowa jak gdyby odprawiono nade mną czary zmartwychwstania”). Ów pierwszy cykl wierszy (bez tytułu – ale może Autorka zechce też go nazwać?) można by przyporządkować zasadzie „narodzin słowa”, zaś cykl ostatni „Spotkania” stanowią poetyckie dedykacje dla przyjaciółek po piórze, tych łódzkich poetek, z którymi „ w słowie” już się spotyka.. Taka przemyślana kompozycja nie bez racji pozwala nam przypuszczać, że i cały tomik rządzić się będzie jakąś wyraźną zasadą dystrybucji poetyckiego materiału.
Pani Małgorzata tę zasadę nazywa, nie ukrywa chytrze swoich pomysłów. Jak się wyżej pisało, ich źródło ukryte jest w nęcących podstawach kognitywizmu, ale tu – w „poetyckim rzemiośle” – zostaje mądrze rozdysponowane na „sensualne” i „konceptualne”. Mówiąc jeszcze wyraźniej: poprzez odwołanie się do aistekai (sztuk zmysłowych) poetka uzyskuje efekt „poetyckości” bądź przez prywatny akt intersemiozy (przekładu znakowego), bądź przez paradoksalne uwikłanie w niespodziane sensy czegoś, co na pozór jest proste, nie wymaga komentarza, jest po prostu „dane”. W pierwszym cyklu (nienazwanym tylko „wyłowionym” przeze mnie) tekst poetycki odnosi się do artefaktów malarskich (wiersze „Kolory”, „Magia obrazu” „Collage”, „Nie kochałam impresjonistów”?) projektując przez ów fakt „wirtualnego odbiorcę” – tego, który te „smaki plastyczne” rozpozna. Te odwołania zresztą są integralnie stopione z „oglądową” aurą tekstu, z soczystością doświadczeń, z tym, co ciągle tu nazywamy „cielesnym”.
Nieco inaczej odczytuję autorskie intencje drugiego cyklu. Ma on swoje ‘imię”, swoją nazwę. To teksty z cyklu „tempo”. Tu już dominuje zmysł słuchu. I oczywiście muzyczne kompetencje owego – konsekwentnie konstruowanego – wirtualnego odbiorcy. Odczytuję tu dwa zamiary, dwie intencje Autorki: po pierwsze odnaleźć dla przywołanej modalności muzycznej (tempa), sytuacyjność zdarzeniową, po wtóre wykazać, że życie w swej incydentalnej żywiołowości przekracza granice rozpoznanej normatywności. Jest „Przygodnością”- jakby powiedział R. Rorty. Po prostu nie jest koncertem lub symfonią, bowiem te gatunki muzyczne realizują 3 lub 4 możliwe tempa, zaś Autorka dla zdarzeń życiowych przywołuje takich modalności 20. Znacznie ciekawszy (mym zdaniem) jest cykl następny –„baletnice”. Wydawać się może, że intertekstowe odwołania mają legitymację w znanym cyklu grawiatur i rysunków Degasa. Nic bardziej mylnego. Tu wykorzystano znowu „technikę” sztuki. Tym razem tańca. „Baletnice” pozornie ilustrują „poetyckie możliwości” wprowadzanych układów tanecznych. Ale Sztuka jest tu zanegowana poprzez Życie, spokojne Piękno poprzez brutalne Zdarzenie. Nie będę eksplikował tej tezy, posłużę się przykładem:
„arabesque”
w jej brzuchu zagnieździły się noże
jak gniazdo szerszeni
gdy kolejny raz obejmował nogę
od stołu jak kotwicę
a płacz dzieci smagał ściany
oznaczone krwią jego złości jej niemocy
pamiętała gdzie schowała siekierę
wielokrotnie przekładaną z ręki do ręki’”
Cytuję tylko fragment wiersza. Resztę wnikliwy czytelnik sam doczyta.
Mam nadzieję, że ten wnikliwy (modelowy) Czytelnik (odbiorca) dostrzeże także wszelkie wartości poezji P. Małgorzaty. I gdyby był czytelnikiem fizycznym, poparłby mój sąd: to ciekawa, niebanalna tonacja poetycka w pełni zasługująca na jej publikację i ujawnienie.

Małgorzata T. Skwarek–Gałęska: ...i..., Wydawnictwo Astra, Łódź 2011