Dla Zbigniewa Gordzieja podstawową kategorią sprawdzania realności świata jest wieloaspektowy i wymierny czas. A właściwie jego nieustanny upływ, któremu nikt i nic nie zdoła się przeciwstawić. Tylko wiersz ma szansę na dłuższe zaistnienie, choć w historii ludzkości wskazać można ledwie kilka krótkich utworów, które nie przepadły i ostały się naporowi destrukcji. Może dlatego poeta woli wskazywać jakieś elementy rzeczywistości, mocno utwierdzone w przestrzeni, domy pomocy, teatry, wieże, cmentarze – to zawsze jest jakaś konkretność, która dla tego poety była równie cenna, jak ulotność i niewyrażalność, jak metafora i epifania. Czasami owo zdecydowanie twórcy przeszkadza w wytyczeniu jednej linii interpretacyjnej, ale przecież poezja nie jest domeną łatwych dookreśleń, a czytelnicze zaskoczenie jest równie cenne jak powtarzalność motywów.

Dla Gordzieja najbardziej ekscytujące jest to, co znajduje się pod powierzchnią słowa, co autor zawiesza w sieci niedomówień i symboli, przywołań i przybliżeń, a nade wszystko – tajemnych, wewnętrznych kodów i inskrypcji. Autor rozumie świat i mechanizmy nim rządzące, a jednocześnie staje jak oniemiały wobec wyzwań dnia i nocy, nagłych olśnień i przeżyć pierwiastkowych. Twórca – pracujący zawodowo z osobami wymagającymi wsparcia i mający codziennie do czynienia ze starością, chorobami i kalectwem – próbuje zaakceptować wszystkie wymiary świata, pragnie ukazać go takim, jakim jest. Pisząc kolejny wiersz stosuje filozoficzną zasadę tezy i antytezy, dociera do istoty, osiąga stan balansu... i cierpi. Jego epikurejska postawa zderza się z nieustanie manifestowanymi konfliktami, z walką żywiołów i sprzecznych sił, tkwiących od dawien dawna w ludzkich naturach.
Obserwując różnych dziwaków, nadwrażliwców, ale też i osoby z najbliższego kręgu rodzinnego, zatrzymuje się poeta przy autentycznym człowieku, wyodrębnia z wielkiego tłumu boleśnie doświadczoną istotę ludzką. Jego humanizm nakazuje mu wyciągnąć dłoń do każdego, kto potrzebuje pomocy, ale też rozumie on, że manifestowanie postawy Syzyfa nie znajdzie zrozumienia u innych członków społeczności. Nikt u początku nowego stulecia nie czeka na lirykę, bo racjonalizm zawładnął sumieniami i nakazał udawać, tworzyć kolejne wersje samego siebie, jakże użyteczne w sytuacjach krańcowych, w granicznych sporach i dysputach. Gordziej jednakże wierzy, że zawieszenie słów w ulotnej przestrzeni i postawa „racjonalnego buntownika” pozwalają ocalić wrażliwość i odsłonić prawdziwą strukturę świata. To nie są proste sprawy i poeta ma świadomość tego, że każdy z nas musi się długo uczyć mroku, musi wchodzić do stref zakazanych. Dopiero wtedy zauważy kontrast pomiędzy tym co było, co jest i co będzie, dopiero wtedy przestanie się wstydzić swojej delikatności. Mając do czynienia z konkretem i wymierną ceną, twórca musi sam oszacować swoje możliwości i stanąć do konfrontacji, wzbogacony o użyteczną wiedzę. Poezja jest próbą naprawy świata, ale jej możliwości są ograniczone, bo oczekuje od człowieka odpowiedniej wrażliwości – takiego wyrobienia czytelniczego, takiego doświadczenia życiowego, by to, co ulotne i konkretne zarazem, zyskało walor komunikatu, by dotarło do świadomości z określoną siłą oddziaływania. Nikt nie rodzi się jako byt integralny i skończony, każdy z nas musi kształtować swoje wnętrze i w jakiś sposób próbować przetwarzać zewnętrzność. Tylko wtedy możemy myśleć o realnym wpływie na to, co się wokół nas dzieje – dopiero wtedy pojawia się możliwość naprawy. Jeśli świat jest otwartą raną, to liryka staje się rodzajem nici chirurgicznych, którymi poeta-chirurg próbuje ją zaszyć. Tak jak rzeczywisty lekarz, ma on do czynienia z niezwykle delikatną materią i musi uważnie podchodzić do swojej misji. Jeden nieostrożny ruch, jedno niepotrzebne słowo, mogą zniszczyć wszystko i zaprzepaścić jakąś szansę. Walorem tej poezji jest jej polifoniczność i otwarcie na wiele sfer naszego bytowania, poeta zauważa szczegół, kruchy byt, ale też potrafi tworzyć wizje szersze, mające w sobie element historiozofii i filozofii. On rozumie drugiego człowieka, ale też domaga się zrozumienia swoich słów – wyrazista jest tutaj godność twórcy, który nie godzi się na chwilowe ustępstwa, nie zawiera rozejmów w imię doraźnych celów, oczekuje takiej interpretacji jego propozycji, by stała się ona zaczynem nowej rzeczywistości, by wzbogaciła świat i przydała mu głębi.
Szczególnie intrygujący w tym tomie jest rozdział pt. W przerażeniu źrenic, poświęcony śmierci i odchodzeniu, sytuacjom krańcowym i eschatologicznym. Mamy tutaj do czynienia z drastycznym przybliżeniem ostatnich chwil człowieka, ukazywanych w aspekcie biologicznym i chemicznym, ale też – w kontekście filozofii istnienia. Nikt nie może przeciwstawić się umieraniu, bo taka jest prazasada bytu, który w cudowny sposób rodzi się, wzrasta, ale też od samego początku podąża ku zatracie. Poeta ukazuje odchodzącego człowieka w sposób prosty, elementarny, ale dzięki temu uzyskuje efekt niezwykłej prawdy lirycznej. Wtedy opisywane przez niego postaci, wtedy przywoływane konkretne odejścia, stają się symbolami końca ludzkiej drogi i więcej mówią o życiu od uczonych rozpraw. To jest opis przedśmiertnego drżenia i pierwszych chwil śmierci, kiedy to lekarze jeszcze podejmują próby reanimacji, kiedy sprawdzają poszczególne elementy, składające się na orzeczenie o śmierci pnia mózgu. Gordziej nie epatuje śmiercią, raczej przypomina, że czeka ona każdego człowieka i w jej obliczu milkną spory, w dal odsuwają się jednostkowe konflikty, jakieś absurdalne zadry i zaszłości. Każda istota otrzymała określoną ilość sekund, minut, godzin i lat, każda też wpisuje się w określony cykl kosmiczny, który rozgrywa się w przestrzeniach numinalnych – skrajnie różnych od naszych wyobrażeń o ogromach, o świętości i naszym wpływie na cokolwiek. To jest poezja skłaniająca do zadumy i mądra próba powiedzenia czegoś ulotnego i konkretnego o jednej z dwóch najważniejszych chwil w naszym życiu. Tak jak narodziny i śmierć określają nasze istnienie, tak wiersz staje się rodzajem zdziwienia, a pisany (czasem na desce prasowalniczej, czasem na biurku dyrektora Domu Opieki) w momencie wzruszenia, staje się chwilowym rozejmem i zatrzymuje pęd czasu. Twarz jutra jest wielką niewiadomą, ale każda chwila ma wymiar sakralny, nawet kupienie butów synowi, nawet zapłacenie zaległego czynszu, a tym bardziej poranne cmokniecie w policzek żony, wszystko razem składa się na to, co nas określa i w czym manifestujemy naszą ludzką odrębność. Fenomen ulotnego życia i nieodwracalność konkretnej śmierci, oto ramy tej przejmującej książki poetyckiej, w której mieni się oryginalnością i sentencjonalną pełnią, gorzka, prawdziwa poezja.