Być może nie najbardziej salonowa metaforyka każe nam w sporach aksjologicznych sytuować podejmowane problemy na różnych wysokościach ludzkiego ciała. Pewnych rzeczy, postaw lub zjawisk mamy powyżej uszu, a inne lokujemy poniżej pasa. Przy użyciu tej właśnie metody pragnę zwrócić uwagę na problem książki i czytelnictwa w Polsce. Na początek przypomnę trafną uwagę prezesa Związku Literatów Polskich Marka Wawrzkiewicza sprzed bodaj pięciu lat, która uzmysławiała ludziom pióra, iż mają szansę uzyskania stypendium... raz na 300 lat! Nawet tu u nas – w kraju, w którym tylko nieliczni utrzymują się z pisania, można powiedzieć, że jest to demagogiczna złośliwość kierowana pod adresem władz zatroskanych rozwojem kultury, ponieważ w sposób bezprecedensowy namnożyło się poetów, pisarzy, wydawców i księgarń, a całe to towarzystwo jest nastawione rewindykacyjnie. Jednym słowem kolejna nadwiślańska plaga – klęska urodzaju.
Gdy jednak sprawie przyjrzymy się z większą niż urzędnicza troską, okażę się, że to, co jest plagą polskiej rzeczywistości, jest źródłem dumy i zadowolenia naszych bliskich sąsiadów Czechów oraz geograficznie dalszych, ale od czasów Dywizjonu 303, kolejny już raz, szczególnie bliskich nam Brytyjczyków.
Czesi czytają na potęgę, bo ponad 17 książek na każdą żyjącą tam osobę rocznie, a u nas jest to więcej niż sześć książek, ale ta statystyka dotyczy zaledwie 12 procent czytelniczo aktywnych obywateli naszego państwa. W Wielkiej Brytanii nie tylko publikuje się kilkaset tysięcy nowych książek rocznie, ale, w co trudno uwierzyć, także zachęca się do czytania w sposób, który nam, Polakom (zgodnie z przyjętą wcześniej metodologią) nie mieści się w głowie. I mieścić się nie będzie, jeżeli uzmysłowimy sobie, że do obywateli Zjednoczonego Królestwa bezpłatnie wysyła się rocznie prawie 3,5 miliona paczek z książkami. Tę kulturotwórczą robotę, która niebezpiecznie zalatuje polityką kulturalną państwa, u nas wzbudzającą nie tylko niechęć, ale w niektórych środowiskach wstręt – wykonuje organizacja charytatywna Booktrust, której nazwa jest zbitką dwóch słów – jedno to „książka” , a drugie to „trust” czyli rodzaj monopolu będącego synonimem szczególnie agresywnej formy zorganizowania kapitału, której celem jest zysk. Jak się okazuje, mądra polityka państwa może odczarować bezwzględną pazerność niewidzialnej ręki wolnego rynku i to do tego stopnia, że Brytyjczycy są beneficjentami wspieranej przez rząd ogólnokrajowej kampanii pod hasłem „Czytanie na całe życie”. Mali Anglicy rok rocznie uczestniczą w „Wakacyjnym Wyzwaniu Książkowym”, które polega na przeczytaniu przez każdego sześciu książek. Kanikuły z książką mają określoną tematykę, a wydawcy i biblioteki robią wszystko, by książki o kosmosie lub przyrodzie były dostępne i tanie. Zapewne kosztuje to znacznie więcej niż wynosi zadłużenie Państwowego Instytutu Wydawniczego, który obchodzi w tym roku swoje 65-lecie i jest najstarszą oficyną literacką w Polsce. Wiele wskazuje jednak, że może to być ostatni rok jego istnienia. Grzech PIW-u polega na tym, że jest instytucją państwową i „produkuje” książki. To jedno słowo – „państwowy” – w logo znanym w kraju i za granicą może przekreślić ogromny dorobek tej tak zasłużonej oficyny, która nie podlega, niestety, Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Zanim dojdzie do tego, że PIW w najlepszym razie będzie Prywatnym Instytutem Wydawniczym – bo ma być najzwyczajniej zlikwidowany, godzi się przypomnieć, że wydał on dotąd około 8 tysięcy tytułów będących w przewadze wydaniami premierowymi. W PIW-ie opublikowana była i jeszcze jest niemal cała klasyka polska.
PIW jest – na co pracował od 1946 roku – dobrem kultury narodowej. Wychował i wypromował kolejne generacje wybitnych pisarzy polskich, tłumaczy i edytorów, wypełniał skarbnice księgarskie najbardziej wartościową klasyką, wprowadzał latami na rynek książki znakomite dzieła literatury obcej, edytował serie wydawnicze o legendarnym dziś znaczeniu. Ten dorobek, który powinien być kontynuowany, może się obrócić w ruinę tylko dlatego, że Polska – tygrys młodego kapitalizmu środkowo-europejskiego, nie będzie ślepo naśladowała pomysłów podstarzałego brytyjskiego lwa.
Na zaprzyjaźnionych wyspach o patronatach raczej się nie mówi, bo ich mieszkańcy zajęci są przygotowaniem nie tylko Światowego Dnia Książki, ale także Światowej Nocy Książki, podczas której tysiące ochotników rozda swoim rodakom milion książek. Jakby tego było mało, mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa w sklepach o nazwie „Ostatnia księgarnia” mogą kupić dosłownie każdą książkę – za dwa funty!!! – co nieodparcie przypomina mnie i mojemu pokoleniu słynne serie książek po dwa złote i czterdzieści groszy.
Podobnie rzecz się ma u naszych sąsiadów z południa. Tam w sieci sklepów o nazwie „Levne Knihy” czyli „tanie książki” można za niewielkie pieniądze kupić bardzo przyzwoicie wydane książki. I choć Czesi nie są zadowoleni z czytelnictwa wśród młodzieży, to tylko 2% spośród nich nie ma w domu ani jednej książki, dzięki czemu średnia ilość książek w czeskiej domowej bibliotece, to prawie 250 egzemplarzy. Grupa młodych Czechów świadoma problemów swoich nieczytających rówieśników za pomocą zabawnych filmików pod hasłem „książka nie gryzie” umieszczonych w Internecie próbuje walczyć ze spadającym poziomem czytelnictwa w ich ojczyźnie. Należy dodać, że dzieje się to w kraju, w którym wprowadzono gigantyczny – 14 % VAT na książki, który za dwa lata wzrośnie do 17,5 %. Przy tej skali dodatkowego obciążenia cen książek, nasze polskie obawy o ich los po wprowadzeniu 5% podatku VAT nabierają innego wymiaru, ale Czesi mają ustawę o bibliotekach publicznych od 1919 roku i dziś co drugi Czech korzysta z tej chronionej prawem instytucji, między innymi z powodu wysokich cen książek.
Jak drastyczny wzrost podatku VAT na książki będzie wpływał na losy czeskiego czytelnictwa okaże się już w najbliższej przyszłości. Powinniśmy ten proces obserwować z najwyższą uwagą, albowiem 16.02.2011 r. Biblioteka Narodowa opublikowała raport z badań nad stanem czytelnictwa w Polsce w 2010 r. i zamieszczone w raporcie dane nie napawają optymizmem. Czytelnictwo w Polsce od lat utrzymuje się na bardzo niskim poziomie. W porównaniu do badań przeprowadzonych w 2008 roku można zauważyć niewielki wzrost liczby osób, które sięgnęły po książkę – w 2008 roku tylko 36% Polaków przeczytało przynajmniej jedną książkę. W roku 2010 przeczytanie jednej lub większej liczby książek zadeklarowało 44% Polaków. Nadal jednak jest to stan daleki od ideału. Książek nie czytają przede wszystkim osoby z wykształceniem podstawowym i zawodowym, mieszkańcy wsi, osoby starsze, rolnicy, emeryci i renciści oraz ubodzy. Jednak w zeszłym roku ani jednej książki nie przeczytało także aż 25% osób z wykształceniem wyższym, 33% uczniów i studentów, 36% kierowników i specjalistów, 50% pracowników administracji i usług. Aż 56% Polaków nie zagląda do żadnych książek, nawet kucharskich czy słowników. 46% nie czyta choćby krótszych tekstów, artykułów lub opowiadań. Książek nie czytają nawet najlepiej wykształceni - czyli ci, którzy odpowiadają między innymi za nasze zdrowie, budownictwo i bezpieczeństwo. Wśród czynników mogących znacząco wpłynąć na poprawę czytelnictwa w Polsce Biblioteka Narodowa wymienia: szkoły, jako podstawowe miejsce pracy z tekstem oraz biblioteki publiczne i szkolne, mass media i nowe media, a także digitalizację i upowszechnianie zasobów. Te same badania ujawniają drastyczny spadek czytelnictwa w grupie absolwentów uczelni wyższych, a nauczyciele akademiccy wskazują na pojawiające się zjawisko analfabetyzmu funkcjonalnego wśród studentów, co stanowi ważny przyczynek do rozważań na temat czytelnictwa i nauki języka ojczystego na poziomie szkolnictwa podstawowego i średniego, bo tam rodzi się kompetencja czytelnicza i wszystkie związane z nią umiejętności i nawyki. Wymienione w raporcie biblioteki publiczne znalazły się w grupie placówek kultury zaliczanych w minionym dwudziestoleciu do kategorii najwyższego ryzyka. W latach 1989-2008 ich liczba spadła o 1893 biblioteki do 8420 w 2008 roku, co oznacza spadek o 18,4%. W miastach stan sieci bibliotecznych zmniejszył się o 13,4%, a na wsi – o 20,7%. Tymczasem zamknięcie biblioteki skutkuje zwykle kilkunastoprocentowym spadkiem czytelników w danej gminie czy ośrodku. Droga do biblioteki w Polsce znacznie się wydłużyła. Dla porównania parlament norweski w przyjętej w 2000 roku ustawie postanowił, że żaden mieszkaniec nie może mieć do biblioteki dalej niż 2 kilometry. A liczba bibliotek i wypożyczeni bibliotecznych w Europie i Stanach Zjednoczonych od przeszło 20 lat rośnie. Tymczasem biblioteki nadal pozostają w Polsce najliczniejszą grupą placówek oświatowych i kulturalnych, a w środowiskach wiejskich to tylko one umożliwiają dostęp do książki.
Na poziom czytelnictwa ma również ogromny wpływ sytuacja rodzimego rynku wydawniczego oraz niemniej ważnego segmentu dystrybucji czyli sieci księgarń. Wspomniane i podobne im zagrożenia dotyczące Państwowego Instytutu Wydawniczego mają znacznie szerszy zasięg i dotyczą wielu spośród 25 000 wydawców, których odnotowuje w swoich rejestrach Biuro ISBN Biblioteki Narodowej. Wielkość tej liczby przestaje przyprawiać o zawrót głowy, gdy się stwierdzi, że tylko około 2500 podmiotów przejawia aktywność, która wyraża się wydaniem przynajmniej 2 książek w roku. Mimo pojawiania się nowych wydawców ich liczba od kilku lat systematycznie maleje w tempie około 2 % rocznie. To samo zjawisko dotyczy 2500 działających w Polsce księgarń, które przegrywają z konkurencją takich potentatów jak „Merlin” który obronił się przed wchłonięciem go przez największą firmę księgarską jaką jest „Empik” ze swoimi 150 salonami na terenie całego kraju i drugą co do wielkości księgarnią internetową dającą 85 milionów przychodu rocznie.
W tym miejscu godzi się wspomnieć o jeszcze jednym niezmiernie ważnym czynniku mającym wpływ na poziom i jakość czytelnictwa. Jest nim wielkość budżetów promocyjnych, które tylko w nielicznych przypadkach „skazują” nawet jeszcze nienapisane książki na gwarantowany i nieuchronny sukces. Jednak zdecydowana większość polskiego rynku książki nie ma szans na przyzwoitą, ba – nawet elementarną promocję.
Wartość polskiego rynku książki rozpięta jest w ostatnich latach między dwoma a trzema miliardami złotych. Polacy kupili w 2008 roku ponad 147 mln książek za niemal 3 mld zł. Uważano to za historyczny rekord branży wydawniczej, ale zapowiadano, że wyniki roku 2009 będą nieco słabsze. Z danych firmy Biblioteka Analiz wynikało jednak, że w 2010 r. sprzedaż książek wzrośnie w porównaniu z 2009 r. o 2,8 proc., do 2,94 mld zł. Wyrażano jednak obawy, że rok bieżący będzie niezwykle trudny z uwagi na wzrost podatku VAT i coraz bogatszą ofertę wydawców książek elektronicznych.
Aktualna sytuacja na rynku księgarskim potwierdziła słuszność tych obaw. Zostały one wyartykułowane przez organizacje księgarzy i indywidualnych dystrybutorów. Nie wystarczyło bowiem proste „przestrojenie” kas fiskalnych. Problem okazał się bardziej złożony, zwłaszcza w przypadku dużych podmiotów dysponujących sporymi zasobami magazynowymi. W tym zamęcie organizacyjno-podatkowym nie wolno jednak nie zauważyć, że w międzyczasie doszło do drastycznego zmniejszenia budżetów bibliotek, które charakteryzuje najniższy, niestety, w Europie wskaźnik woluminów, a znaczna część zasobów – delikatnie mówiąc – wypadła z obiegu. Dotyczy to nie tylko bibliotek publicznych, ale także szkolnych, nawet wielu spośród tych, które noszą dumne miano bibliotek uczelnianych.
Przywołane przeze mnie przykłady doświadczeń innych państw i narodów wskazują, że wbrew wieszczeniom końca epoki Gutenberga i przy uznaniu współobywatelstwa nowych sposobów upowszechniania literatury można i należy dbać o czytelnictwo i książkę – o ten szczególnie ważny instrument budowania zbiorowej wyobraźni, więzi kulturowej, tożsamości narodowej, europejskiej, światowej... itp. itd.
W tym gąszczu problemów, analiz i porównań nie wolno zapomnieć o podmiocie sprawczym, jakim jest autor. Niestety, w naszych najbardziej współczesnych sporach zmarginalizowano jego prawa, potrzeby, rolę i miejsce w obiegu dóbr kultury. Najczęściej wymieniany jest jako dodatek do regulacji prawnych w obszarze praw autorskich pisanych dziś pod dyktando świata wydawców. Permanentne „majstrowanie” wokół tych praw, brak ich przejrzystości i koherencji stawia autora w pozycji natrętnego petenta zmuszanego do zawierania umów niejednokrotnie skłaniających go do przenoszenia praw majątkowych na wydawcę na okres sięgający 70 lat po jego śmierci. Utwory literackie wykorzystywane są dziś na różnych polach eksploatacji bez wiedzy autora, ale najczęściej za zgodą wydawcy. Sfera rozliczeń, wielkości nakładów, a także statystyki ich obecności w sieciach internetowych, bardzo często w kontekstach reklamowych, zasnuta jest mgłą tajemnicy i barierą niemożności indywidualnego zmierzenia się autora z prawniczym oprzyrządowaniem tej wielkiej machiny, która miele jego dzieło. Cóż może zdziałać na tym agresywnym rynku „solista” – zwłaszcza debiutant, skoro bezradne są liczne związki twórcze, a słynny spór o „utwór audiowizualny” wobec braku stanowczego stanowiska Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego stał się przyczyną poważnego napięcia między dwoma ważnymi dla tysięcy twórców organizacjami zbiorowego zarządu?
Mimo tej niewesołej sytuacji, fatalnie odbijającego się na poziomie życia umysłowego Polaków braku prasy literackiej i kulturalnej, zapaści krytyki i wyparcia jej z większości mediów prasowych i elektronicznych – mimo dominacji kultury obrazkowej i niskich lotów rozrywki, rechotliwych filmów, mydlanych oper i tandetnego importu „dóbr kultury”, często wciskanych „pakietowo”, mamy cieszący serce i oko wysyp wielu talentów literackich. Ich rozwoju i przyszłych sukcesów nie da się zadekretować, ale młodzi pisarze i poeci zasługują na rozwiązanie, które położyło tamę złowróżbnym zapowiedziom śmierci polskiego kina.
Dziś – co nie jest tajemnicą – żeby znaleźć się na rynku dóbr kultury, trzeba się opłacić. Nazwijmy rzecz po imieniu – trzeba zapłacić frycowe. Nie tylko wydawcy, ale także sprzedawcy, zwłaszcza, gdy jest potentatem, którego sprawność, pozycja rynkowa i wielkość sieci gwarantują przyzwoity zbyt. Ten „haracz” płaci się za miejsce na wystawie księgarni, ladach eksponujących nowości i wyłożenie książki na wysokości oczu potencjalnego nabywcy. Na zebraniu sprawozdawczo-wyborczym Warszawskiego Oddziału Związku Literatów Polskich apelowałem, by wszcząć bój o miejsce książki na wysokości oczu całego społeczeństwa i jego liderów. Analfabetyzm funkcjonalny okazuje się być szalenie dysfunkcjonalny, zwłaszcza w krajach mających ambicje budowania swojej godnej pozycji międzynarodowej, nie tylko poprzez strzeliste akty artystycznych mega kreacji z okazji naszej prezydencji.