Przypadki Pawła Kuzory

 Przypadek pierwszy – Poznań 

Tam się wszystko zaczęło. W Poznaniu, na ulicy Kantaka. We wspaniałym sąsiedztwie Jonasza Kofty, który napisał: 

Największym artystą
Jest przypadek
Gdy rzeczywistość
Bije cię w zadek 

I dnia pewnego urodził się tam Paweł Kuzora, w roku Pańskim 1960 i chciał ... zostać poetą... 

Przypadek drugi – Kraków 

Paweł został poetą. Plecie swój los rozpostarty pomiędzy miłością, gorzka rzeczywistością i poezją właśnie. Dokonuje go w pocie czoła, we właściwej sobie postawie zdystansowanej skromności, w postawie osoby, która nigdy na nic się nie skarży, która zdecydowanie daje świadectwo pokory, ale i determinacji na obranej raz drodze, choć świadomość podpowiada nam, że może być to właściwie (dl nas wszystkich – pożal się poetów) droga donikąd. 

Przypadek trzeci – 40 lat minęło 

Tak, kochani. W tym roku minęło Pawłowi 40 lat od debiutu. Oto okazja, żeby oprócz świętowania w gronie przyjaciół, (a ma ich bardzo bardzo wielu), pokusić się o kilka refleksji, podsumowań i jakiejś, choćby cząstkowej oceny. Taka to ludzka skłonność do okrągłych liczb, do zamkniętych, dokonanych dat i do wypełnienia jakiegoś okresu, który się zakończył, a my chcemy wiedzieć ... czy warto było, i po co to było, i co dalej...

W kamiennym świecie / Trzeba być z kamienia / By to zrozumieć…” umiłowałem Kraków. Potem spotkałem w Nim wielu ludzi. Z krwi i kości … i z kamienia. Kamienia naszych dusz i kamienia pomników. Kamienia filozoficznej nadziei. Skupionej bądź rozproszonej. Pokrętnej, acz wielkiej w swej melancholii Trwania. Kraków rodził (i rodzi nadal) … poetów. Ryszard Rodzik - twierdził nawet, że każdy urodził się poetą. Trudna to myśl. Z pozoru banalnie kontrowersyjna, ale z biegiem czasu, ta właśnie myśl - stała się kamieniem milowym. Węgielnym kamieniem naszej wiary. W jakiś sens. W sens ludzkiego życia uładzanego poezją… 

W taki też los wpisał się krakowski poeta - Paweł Kuzora. Poeta elementarny. Poeta drogi. Poeta, który urodził się poetą … w Poznaniu, na ulicy Kantaka. We wspaniałym sąsiedztwie Jonasza Kofty, który kiedyś napisał: „Największym artystą / Jest przypadek / Gdy rzeczywistość / Bije cię w zadek(...).” Tak też biła „w zadek” owa przywołana Rzeczywistość poetę Pawła Kuzorę. Aż do roku 2010 kiedy zdecydował się opublikować swój pierwszy tom poezji, pod adekwatnym do tegoż losu tytułem - „Kotwica moich snów”. O wstęp do tego tomu pokusił się nie byle kto, gdyż sam Andrzej Krzysztof Torbus. Bodaj najzdolniejszy poeta legendarnej już, krakowskiej Grupy „Tylicz”… 

To był piękny debiut. Najważniejszy debiut czasu przełomu. „Wybór 69 utworów z lat 1980 – 2009, to debiutancki tomik Pawła. Dodajmy z żalem, że debiut mocno spóźniony” – pisze Andrzej we wstępie. Tak. Ten debiut był wyjątkowy. Znamienny i dziwny. Znamienny dla czasów, nieprzychylnych poetom. Dla cierpliwości człowieka wrażliwego i pokornego. Dla wielkości ukrytej w prawdziwym życiu, któremu oddał się Autor. Aż wreszcie dziwny … dla wrażenia, które wywarł na środowisku. Dla czytelników, którzy znali Jego poezję, ale wciąż czekali. I doczekali się. Mogę to ująć tylko tak – warto było na Ciebie czekać – Pawle. 

Ptaki w klatkach umierają tak długo”. „Przyszedłem na świat / pod czujnym okiem cenzury / w ilości jednego egzemplarza” – spowiada się nam obnażająco poeta. Jak dojmujące to wyznania. Wstrząsające: prawdą, czasem, oczekiwaniem poetyckich narodzin. „To że jestem to przypadek”. „Kiedy patrzę na kołyszące się pode mną życie / chcę rzucić się w jego kwiat / nie robię tego / stoję jak sparaliżowany / gdzie obok dojrzewają winogrona”.  

Los był zadziwiająco przewrotny. To los każdego z nas. Los ułożony na spękanym chodniku, ubrudzony współczesnością, w którym być wrażliwym, znaczy się, być wyplutym przez mechanizm rynkowy dobrobytu. Znaczy się, być ugodzonym niespełnioną tęsknotą za pięknem zabijanym codziennością. Znaczy wreszcie – umierać żyjąc – i w tym umieraniu : widzieć, snuć opowieść i czuć. Taki nam los zgotowano. Tak sens zapisano w receptach na szczęście. Zostaw głębię. I tak w proch się obrócisz. Póki co, korzystaj i trwaj. Elementarnie. Beznamiętnie. Ostudzony w głębinie pustki. Tak odczuwa to i Paweł w „Krótkiej opowieści sentymentalnej” i w innych wierszach… 

na zapomnianym przystanku
przy zapomnianej drodze
próbuję zebrać myśli
i kurwa nie mogę” 

Życie jest jak mgła / nad targowiskiem codzienności, / wszyscy chcemy coś sprzedać lub kupić / zastawiamy w lombardach nasze marzenia”. Też tak zrobiłem. Bądź robiłem. Mam inny temperament. Inną dynamikę. Czuję jednak jak Paweł. Jestem blisko, coraz bliżej – zdumienia, którym mnie częstuje, realiom jakie mi przedstawia, wreszcie sensom jakie mi zadaje. A może bezsensom spolaryzowanym w trwanie. Bezsensom, które są naszą jedyną drogą wyjścia z matni współczesności? Nie wiem. Zachłystuję się jego poezją jak Różewiczem, Stachurą i Świetlickim. Czytam i rozważam: czy miał rację, czy też bym tak czuł, czy jest szansa, czy jest … miłość, czy jest sens. „Czy widzisz jak przemijam / zamiast złamać monopol na szczęście / ja łamię sobie kości.” … 

Paweł Kozora oddaje nam co nasze. Oddaje nam nasz zdeformowany świat, taki, który stworzyliśmy, by w nim: żyć, rodzić się, kochać i umierać. Taki, który nie pyta- kim jesteś, ale który wie, że jesteś trybem w maszynie. Kółkiem zębatym jakiegoś totalnego mechanizmu istnienia. Elementem całości. Niwelacją radości do stanu egzystencji. Zadany ból wraca zwielokrotniony w człowieku napotkanym, który bije mocniej niż zdołamy znieść. Jednak wytrzymujemy i liżąc rany udajemy, że nic się nie stało. Taki świat, taki los – taka karma. 

Zrozumiałem, że nie zabalsamuję chmury”.

Paweł wyciągnął to z moich oczu. Odpoczywam patrząc w chmury. Podziwiam ich różnorodność, wielkość, wachlarz zmienności oraz fluktuację formy. Zapominam o bólu, leczę rany, przenoszę się w odmienny świat marzeń. Balsamuję chwilę. Wtedy chcę „widzieć wszystko do dna” jak w wierszu „Bądź co bądź – czyli tęsknota za babą z wódą”. „Ale zawsze mam ochotę / być tam gdzie miłość”. I tak można spuentować to rozważanie. Ten kolejny, ważny akapit poezji Pawła. 

I dochodzimy tu do „Kilku prawd oczywistych”: ryba wrzucona do akwarium / tęskni za oceanem ; ptak zamknięty w klatce / rozmyśla o wietrze ; wilk uwięziony na łańcuchu / zapada w sen ; człowieka tłumiącego / w sobie cokolwiek / możesz nie rozpoznać ; bo prawie zawsze / jesteśmy nim – my”. 

Czy miłość i poezja są szaleństwem” ??? Tak, Pawle – są … są cholernym, szalonym szaleństwem. Są wyborem i pasją. Są naszą wiarą wyznawaną w każdym wersie, który rodzi się: z bólu, cierpienia i nadziei. Z tęsknoty za wiecznością i nieskończonością. Z łaknienia i nakazu – przelewania na papier naszych głębin, po których podróż bywa drogą do unicestwienia. Prometejską podróżą w wyrażenie człowieczeństwa. W wyrażanie śmierci - żyjąc. W niezgodzie na: duszny, brutalny świat, w którym przyszło nam trwać na przekór Wszystkiemu. Na przekór Bogu, który i tak wie lepiej. I może właśnie tego się trzymajmy, gdyż czegoś się trzymać trzeba …

Wtedy łatwiej będzie wyrazić „Pożegnanie”: 

Przed moim blokiem rośnie jarzębina
Na jej gałęziach kołysze się para gołębi 

W moim mieszkaniu rozdzwonił się telefon 

Ciocia chichocząc oznajmiła mi
Że chce się pożegnać
Bo głupio tak umierać samej
Na szpitalnym łóżku 

- Wpadnij na pogrzeb
I powiedz moim córkom
Że je kochałam 

I nie wiem czy po tym wyznaniu o fakcie dokonanym wypada mi jeszcze coś dodać. Właściwie powinno pozostać milczenie świadectwa czasów i ludzi, które tu zawarłeś. Milczenie bytu przed wiecznością, które jako jedyne, ratuje skołataną duszę. Milczenie świata przed nieuchronnym i losu przed koniecznością, gdzie pogubiony człowiek reaguje różnie – nieadekwatnie życiu, które wiódł, nieprzystawalnie złudzeniom, w które wierzył – nieumyślnie sumieniu, które stworzył. A jednak życie wyrasta ponad grzechy. Miłosierdzie może zaistnieć naprzeciw naszym bitwom, które toczyliśmy z głupoty, bądź w dobrej wierze. Tyle nas, co i bez nas - powstało. A nadzieja jest sensem ostatecznym. Na przekór światu i nauce. Na przekór konstrukcjom, które zadały nam ból w tym świecie i zadawać będą nadal. Kolejnym pokoleniom po nas. – „Tak niewiele potrzebuję by żyć / Wystarcza szklanka wody / I kromka chleba(…)” – „Mamy wszystko na wyciągnięcie rąk / Z wyjątkiem siebie.” 

I tu „z wyjątkiem siebie” … warto byłoby powiedzieć słów kilka o erotykach Pawła – pisanych wyjątkowej i wspaniałej Żonie – przyjacielowi… lecz nic nie powiem. Są piękne, działają na kobiety i dotykają … tego czegoś. Tutaj jednak powołam się na Andrzeja Torbusa, który również stwierdził, iż przykryłby ten rozdział twórczości Pawła – zasłoną intymnej prywatności i wrażeniu publiczności oraz czytelników. Niech tak zostanie. 

W ostatnim tomiku, „W dłoniach wiatru” – przywołałeś Pawle motto z Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego – „Po niebie płynie moje serce i rozpryskuje się na dachach”. Tak właśnie, przeżywając życie pisaniem, wypluwaniem z siebie całej niezatapialnej otchłani serca – rozpryskujemy się na dachach domów zbyt wielu ludzi. Dachy milczą, ludzie śnią. Noc przynosi ukojenie. A my wciąż w myślach i marzeniach balsamujemy chmury, wypatrując iskierki ciepła w lodowej krainie bytu. Tak było, jest i będzie. Od Reja, Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego … po Norwida, Stachurę, Miłosza, Różewicza i Szymborską. Po Torbusa, Kuzorę, Świetlickiego i Zagajewskiego. Po Jurkowskiego, Wawrzkiewicza, Gnarowskiego i Jerzynę. Po świat - niewart głosu, za byt - niewart życia. Za słowo, które ciałem się stało i przestało mieszkać między nami. Za poetów, których nie wymieniłem, a którzy blisko serca tkwią. Serca - pękającego zdumieniem. Serca umierającego tętniąc … 

Najważniejszym jest zdanie – „Wiem dlaczego muszę stąd odejść / przecież istnieją inne rzeczywistości.” I tam się ponownie spotkamy. Z piórem, wspomnieniem i czasem … poza granicami Czasu. 

Andrzej Walter