Nareszcie pojawiło się nowe pismo literackie, pismo dające nadzieję...
Piszę „pojawiło się”, a tak naprawdę, sądzę że zostało wywalczone, stworzone w mozolnym trudzie, dzięki ambicjom i marzeniom kilku zapaleńców, niepogodzonych z ogólnym marazmem i poddańczą bezradnością... Czy tych twórców było kilku, czy też główną rolę spełniła jedna lub dwie znaczące twórcze osobowości, to już mniej ważne, wobec faktu, że jest, zaistniało...
Cieszę się, a równocześnie dręczą mnie obawy... Z gorzkiego doświadczenia wiem przecież, że wszelka nowość, każdy najmniejszy nawet sukces – a takim jest niewątpliwie kwartalnik literacko-kulturalny „LiryDram” – wzbudza obok opinii życzliwych i przyjaznych, niechęć, złość i zawiść... Tak było niegdyś w Hybrydach i w Poezji i... mógłbym wymienić kilka jeszcze tytułów... Natychmiast pojawiały się hieny, mali zawistnicy, niechętni wszystkiemu, co nie nosi ich piętna, ich nijakiej pieczęciodzonych z ogólnym mar... Lepiej, żeby nie istniało, jeżeli ma istnieć beze mnie – to ich dewiza. A wokół natychmiast węszą i atakują, cisi i zadowoleni z siebie wielbiciele hien. Niestety, zjawisko o którym wspominam, stało się w naszym kraju regułą i wszyscy, którzy chcą przebić się przez mur obojętności i arogancji, muszą liczyć się z sytuacjami nieprzewidzianymi wcześniej... Stają się celem ataków, tarczą strzelniczą, łatwą przecież do namierzenia, szczególnie gdy w tle rysuje się obiekt jeszcze nie osadzony w tradycji, jakim jest każde nowe pismo literackie...
Dlatego też proszę was pisarze skupieni wokół „LiryDram” nie przejmujcie się złośliwościami i zamiarami zniszczenia waszej inicjatywy, zdeptania, zadeptania, wykpienia... Znam was i cenię – czytam wasze książki, eseje, wiersze i wiem na co was stać... Zawsze spotykać będziecie na swej drodze niższego lub przerośniętego Zoila, omińcie go, nie dostrzegajcie, nie dajcie się tylko zepchnąć na pobocze, musicie trwać jak skała i jak wiatr. Czyli? Bądźcie tacy jak dotychczas.
Ze starczą ciekawością wczytywałem się w dwa pierwsze numery kwartalnika „LiryDram”... Błyszcząca, przyciągająca wzrok okładka, profesjonalne graficzne opracowanie wnętrza, nowoczesny układ tekstów...
Otwieram, przeglądam, czytam... Otaczają mnie nazwiska znane i cenione, starsze i młodsze, zaprzyjaźnione w różnym stopniu, jednak nieobojętne, bowiem niemal o każdym mógłbym przytoczyć anegdotę lub podjąć się oceny tego czy innego utworu.
Profesjonalnie przeprowadzony wywiad z Agatą Tuszyńską o Isaacu Bashevisie Singerze przywołał we mnie wiele wspomnień, przemyśleń o holokauście, przyjaźni i antysemityzmie... Ucieszyła mnie też wzmianka o życiu erotycznym wielkiego pisarza, bo ten temat gdzieś mi się zawieruszył. Esej Alicji Patey-Grabowskiej „Płeć w poezji” uzupełniłbym sylwetką Marleny Zynger i jej wierszami, niezbyt precyzyjnie odczytywanymi w wywodzie przeprowadzonym przez doświadczonego poetę Miłosza Kamila Manasterskiego.
Esej Magdaleny Węgrzynowicz-Plichty potraktowałem jako wstęp do głębszych i bardziej konkretnych rozważań o trendach we współczesnej polskiej poezji – tej młodej i najmłodszej... Sądzę, że wszyscy oczekujemy tu nowych młodych nazwisk, również w prozie.
Z Władysławem Broniewskim razem z Jurkiem Leszinem przeprowadziliśmy wywiad w roku 1958, czy 59?... Arcyciekawe wypowiedzi, z których wielki poeta podczas adiustacji usunął wszystkie kontrowersyjne opinie i dyskusyjne osądy. Z trzech żon poety, wspomnianych przez Mariusza Urbanka, dwie panie znałem osobiście i zapamiętałem z subtelnych, choć niekiedy twardych wypowiedzi. Po tamtym wywiadzie przez trzy dni leczyłem ciężkiego kaca... Dzisiaj autor „Mannlichera” powraca już w innych czasach i – co nie mniej ważne – do zupełnie innych odbiorców...
Katarzyna Lisiecka bez trudu przekonała mnie, że warto sięgnąć po Arystotelesa, aby więcej wiedzieć o współczesnych...
Bardzo ucieszył mnie wywiad Ewy Zelenay udzielony Jankowi Zdzisławowi Brudnickiemu... Co prawda nie należę do impulsjonistów, jednak sądzę, że warto ukazać zjawisko i mechanizm powstawania intrygującego ruchu poetyckiego.
Formuła tworząca pismo – wydaje się oczywista. To po prostu trwałe spotkanie pisarzy bliskich sobie zarówno wysokim poziomem własnych dokonań literackich, jak i wyznawanymi standardami etycznymi, jakich niekiedy naiwnie oczekują również od czytelników. Utalentowani, pełni energii i pasji mają dużo do napisania. Uważni obserwatorzy rzeczywistości chcą się wypowiedzieć, tworzą, pragną publikować, spowiadać się i zwierzać. Osobiście wolę aby jakiś procent moich podatków otrzymali zdolni ambitni wartościowi autorzy, a nie bandy cwaniaków z pod znaku... tu przemilczę z przyczyn oczywistych... Sądzę, że realna linia pisma łatwiejsza będzie do uchwycenia po jeszcze dwóch, trzech numerach...
Cieszę się, że mogłem przeczytać wiersze moich przyjaciół... Zbyszka Milewskiego, Ewy Zelenay, Miłosza Kamila Manasterskiego, Andrzeja Dębkowskiego, Aleksandra Nawrockiego, Dariusza Lebiody, Stanisława Nyczaja, Anny Czachorowskiej... Widujemy się sporadycznie, więc przynajmniej czytajmy nasze wiersze.
Serce historyka sztuki – jestem nim – zadrżało przy tekstach poświęconych nadrealizmowi, czy Markowi Rothko, znanego mi dotychczas jedynie z reprodukcji...
Pismo interdyscyplinarne na pewno przyciągnie wielu czytelników a sztuka współczesna stwarza rozległe możliwości interpretacji i poznawania samego siebie...
Życie czasopiśmiennicze /ohydne słowo/ w naszej polskiej rzeczywistości jest smutne, jałowe i – przyznajmy – niekiedy przypomina pustynię... Większość pism realizuje jakieś tam cele polityczne. „LiryDram” jest na szczęście pismem autorskim i jak na razie politycy nie mają tam wstępu. Pustynia jednak niekiedy daje o sobie znać, a hieny dobrze się czują na płowych, rozgrzanych piaskach... Hieny i sępy.
Przepraszam, jeżeli w mojej ocenie pełnego pomysłów i ambitnych zamierzeń zespołu autorów kogoś nie dostrzegłem... Wszystko przed nami, postaram się poprawić.
I jeszcze mała dygresja dotycząca nazwy pisma, a właściwie drugiej części tytułu... „Dram” to po angielsku również „kapka wódki”. A więc wasze zdrowie autorzy!