Michał Kruszona

Kończy się pierwsza dekada XXI wieku. Milenijne szaleństwo poza nami. Mało kto używa już zwrotu „milenium”, pozostały, z każdym rokiem coraz bardziej drażniące, nazwy nadane hotelom, restauracjom i instytucjom. Przymiotnik „milenijny” również stracił na znaczeniu. Tymczasem nadchodzi czas elegii.

Pół wieku temu młodzi ludzie zmienili oblicze świata. Rewolucja obyczajów to, być może, najcenniejsza zdobycz dwudziestego wieku. Potrzebne były dwie wojny światowe i kilka domowych. Miliony ofiar domagały się z za grobów aby większość gatunku Homo Sapiens potrafiła inaczej spoglądać na siebie przy okazji przewartościowując skostniałe idee. Kontestując patriotyczno nacjonalistyczne postawy rodziców, ludzie wchodzący w dorosłość w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, wyzbyli się wrogości jeden wobec drugiego. Dziś są politykami, właścicielami firm, znanymi artystami, ich wspólnym mianownikiem są pozytywne doświadczenia wyniesione z zaangażowania w przemiany skostniałego świata.
Sami je kreowali i skutecznie zadecydowali o ich trwałości. Nie ma sensu przytaczać pozytywów przemian – jest ich zbyt wiele. Zdeterminowały one wszystkie sfery życia, od stosunku do religii po sposoby komunikacji, higienę osobistą wraz z ulgą jaką przyniosło społeczeństwom seksualne równouprawnienie. Próby nakładania gorsetu, mające miejsce w salkach katechetycznych, są dziś śmiesznym anachronizmem traktowanym jak dziwo nawet przez przywiązanych do tradycji uczestników. Edukacja zwana naukami przedmałżeńskimi powoli stanowi zabytek społecznej komunikacji i jako taka powinna być za chwilę objęta prawną ochroną. Mało kto zdaje sobie dziś sprawę, że treści wygłaszane w jej trakcie stanowiły kiedyś normy dla większości nieprzekraczalne.
Nadchodząca dekada odbierze nam autorów tych wszystkich wspaniałych przemian. Pozostaną idee, fizycznie zabraknie ich twórców. Nadciąga czas żałoby. Nie za bardzo to sobie wyobrażam, zabraknie mentorów i duchowych przewodników. Zaczną umierać. Pojedyncze śmierci Lennona i Harisona były do zniesienia, trudniej będzie kiedy nie będzie miesiąca bez wiadomości o odejściu z tego świata Van Morrisona, Lou Reeda, Micka Jaggera, Boba Dylana, Eryka Claptona i setek innych. Wymieniłem tylko muzyków, a co z pisarzami, reżyserami, twórcami idei? Oni, choć skromniej celebrowani w mediach, jeszcze silniej oddziaływali na nasze umysły. Będzie trzeba przygotować czarny kir i lichtarze. Mały kawałeczek tradycji nie zaszkodzi, aby oddać hołd twórcom nowego świata. Osobiście zakupiłem już potrzebne rekwizyty. Znalazłem też miejsce na zmieniający swe oblicze ołtarzyk – katafalk. Będę na nim honorowo eksponował kolejnych z plejady wybitnych nieboszczyków. Pożegnanie przez celebrację będzie miało nie tylko indywidualny, intymny wymiar. Świat w swym ogromie i różnorodności nie pozostanie obojętny. Pojawią się place i ulice ich imienia. Powstanie nie jeden pomnik. Przeminęły czasy wznoszenie monumentów żołnierzom ginącym w krwawych jatkach czy, tym bardziej, nieudolnym politykom, choćby nawet byli prezydentami. Nastał czas hołubienia prawdziwie ludowych bohaterów – twórców zbiorowej wyobraźni i wrażliwości. O ileż łatwiej byłoby mi się pochylić przed obeliskiem upamiętniający Micka Jaggera (oby żył jak najdłużej), od tego, którego wzniesienia domaga się krzykliwe stado ostatnich czcicieli starego, przedrewolucyjnego porządku. Swoją drogą należy zadbać o to jedno z ostatnich stadek. Trzeba je chronić dając satysfakcję jego pojedynczym egzemplarzom. W kontrolowany sposób należy im pozwalać nawet na małe sukcesy – na przykład postawienie obelisku, który zawsze będzie można przemianować na kamień filozoficzny imienia nieżyjących Julio Cortazara, Samuela Becketta, bądź, po latach, na głaz poświęcony Maryli Rodowicz. Ostatecznie najważniejszym celem powinno być wymazanie ze zbiorowej pamięci polityków, którzy nie potrafili zdobyć się na najskromniejszą refleksję wobec niedostatków swoich nieoświeconych umysłów. Do tego, mniej lub bardziej świadomie, rozsiewali przedrewolucyjny jad. Na szczęście pamięć o politykach nie jest długa i ogranicza się co najwyżej do nudnych opracowań historyków. Twórcy zbiorowej wyobraźni bywają nieśmiertelni, od Homera i Safony po Lennona i innych.