Czy każdy musi pisać wiersze? To pytanie zadał mi kiedyś w szkole pewien gimnazjalista, podczas prowadzonego przeze mnie spotkania autorskiego... No cóż? Może lepiej byłoby zapytać: Kto powinien? W najmniejszym stopniu nie chcę urazić nikogo z braci po piórze, spróbuję jednak przyjrzeć się różnicy pomiędzy tymi, co piszą, bo im się „wylewa z rękawa” a tymi, co naprawdę wyrażają w strofach coś ważnego.
Nie tylko ja dostrzegam, że nadużywa się terminu „poeta”. Okazuje się bowiem, że poetów jest pełno i niemal w każdym, udzielającym się kulturalnie środowisku, niekoniecznie jednak piszących na odpowiednim poziomie.
A jaki jest ten „odpowiedni poziom”? Czy wyznacza go ilość opublikowanych książek? Może ich szata graficzna, pokaźna objętość i kredowy papier, uzyskane dzięki hojności sponsora? Czy może liczba internautów, „wchodzących” na stronę rzeczonego autora wierszy? A może bezceremonialne szturmowanie mediów, wykorzystywanie znajomości w odpowiednich kręgach, dokładających wszelkich starań by promować daną osobę, bez względu na to, jaki reprezentuje warsztat twórczy. Wiadomo, że geniusze przychodzą na świat bardzo rzadko, albo i wcale. Ale co począć, gdy pojawia się nagle tzw. twórca nawiedzony, uginający się pod brzemieniem własnego talentu, przekonany o swej wielkości i absolutnie nie przyjmujący słowa krytyki na temat uprawianej przez siebie sztuki pisania. Co więcej, z kimś takim nie porozmawia się na żaden inny temat poza tym, który dotyczy jego twórczości. O, jakże męczący potrafią być tacy autorzy! Nie wspomnę już o utworach, które usilnie nazywają wierszami, i bardzo z siebie zadowoleni mogliby nam je czytać bez końca! I tak zachwaszcza się piękny z założenia ogród poezji. A chwasty mają się dobrze, rosną gdzie chcą, panoszą się bez ograniczeń i nawet są sprzedawane! Kto je kupuje? Znajomi i tych znajomych znajomi. A więc autor zyskuje popularność, staje się „poczytny”. Teraz więc może już zastukać do drzwi któregoś z twórczych stowarzyszeń i... zapisać się! Może przy okazji „oni” coś mu załatwią, może zyska większy rozgłos, kto wie. Bo przecież jest poetą, następny tomik w druku, a kolejne już napisane, tylko sponsor coś zwleka. Ale w końcu i tak zapłaci! O zgrozo! Jaka korekta? Komisja kwalifikacyjna?! Warsztaty? Przecież znajomym utwory się podobały! Pisane prosto z serca! Nie tak udziwnione, jak tych wszystkich poetów współczesnych, których nawet czytać nie warto. Że rymy częstochowskie? Wiersze muszą się rymować!
Te i tym podobne rozpaczliwe próby samoobrony domniemanego poety nie są czymś wyjątkowym. Co gorsza, zdarza się, iż taki „kandydat” deklaruje, że jak już będzie np. w związku literatów, to wtedy zacznie pisać! I to jak, ho! ho! Sam fakt przynależności doda mu skrzydeł! I czuje się zaskoczony, a nawet zniechęcony, słysząc, że tu trzeba dużo pracować, tzn. pisać i czytać, analizować, poprawiać, skreślać, nieraz tygodniami szukać właściwego słowa i uprawiać to swoje poletko w prawdziwym pocie czoła. Wracając do „poetomanii”, trzeba powiedzieć z goryczą, że pojawia się ona również w środowiskach kulturotwórczych, nie wyłączając szkół. Niejednokrotnie bowiem literat, wchodząc do klasy na spotkanie autorskie, słyszy od polonisty: - My też mamy tu swoich poetów! – No cóż. Prawdziwa plaga. A co na to ci Prawdziwi Poeci, być może za życia nie doceniani, często za pan brat z biedą, chorobą, czy innymi kłopotami, a jakby na przekór temu piszący mądre i poruszające wiersze. Poeci, cyzelujący każde słowo, odpowiedzialni za jego barwę i kształt, wciąż głodni wiedzy, poszukujący nowych dróg, odważni i bezkompromisowi, otwarci na prawdziwe dobro i piękno, dostrzegający światło tam, gdzie większość widzi już tylko cień, słuchający odgłosów życia, nawet gdyby to był tylko szept. Poeci, którzy potrafią wiele dać, nie szczędząc siebie, choć nieraz skłonni są przeklinać swoją nadwrażliwość i zdolność postrzegania. Poeci nie zabiegający o zaszczyty i splendory, tacy, którzy pochylają się nad nadłamanym źdźbłem człowieczym... Oni to, nikt inny, powinni pisać wiersze. Cała reszta może pisać cokolwiek. Choć wcale nie musi.