„Niknące prawa człowieka” to tytuł spektaklu przygotowanego przez Autorski Teatr Poetycki, tytuł trudny, przyznam, że w pierwszym momencie niekoniecznie zachęcający, a jednak muszę powiedzieć, że obejrzałam przedstawienie z wielkim i z każdą chwilą większym i większym zainteresowaniem, coraz to bardziej czując się uwiedziona, wiedziona do środka wiersza, przestrzeni i ewokowanego przez poszczególne teksty czasu.
A ta rzeczywistość przywołana przez artystę - bo właśnie nim jest w scenariuszu narrator - to czas trudnego doświadczania wojny, obraz szalenie osobistego przeżycia wojennego losu . Przyznam, że dawno nie widziałam spektaklu tak subtelnie pokazującego wojenne, indywidualne doświadczenie, cichy ból wyrwania z życia, przerwania młodego życia, wziętej w nawias normalności dziecka i zarazem więźnia obozu w Dachau.

To obrazy nie tyle nawet cierpienia fizycznego, ile psychicznego - tęsknoty uwięzionego ptaka za wolnością powietrza i szybowania, czyli tęsknoty za życiem, tęsknoty za domem, w którym są czysta pościel, matka czekająca z pachnącym chlebem przy stole, książka. To właśnie życie, wolność, dom, miłość widziane są tu z perspektywy zamknięcia, więzienia i jakże powszechnej niepewności jutra. Czy jutro jeszcze będzie życiem. Czy na moje życie będzie jutro miejsce, czy mi pozwolą żyć?
Są tu i cicha, a pełna determinacji modlitwa i pytania gdzie był Bóg. Jest wiersz - pytanie do Eriki Steinbach - zdziwienie, że ofiara może być pociągana do odpowiedzialności za zło, ale nie ma tendencji odwetowych.
Mamy tutaj czysty ton świadectwa o strasznej prawdzie, o czymś okropnym, co przytrafiło się ludziom, i egzystencjalne pytanie o zło w człowieku, w cywilizacji ludzkiej, poza Oświęcimiem, Dachau, Katyniem wspomniane są w wierszach scenariusza Kosowo i Kongo. A więc ocalenie w pamięci. pamiętanie ku przestrodze - tak mogłabym określić przesłanie tego teatralnego zdarzenia.
Ale to, co sprawia, że prawda w wierszach aktorów-autorów brzmi tak porażająco i przekonywająco, to wielka, naprawdę mistrzowska interpretacja, pełna powściągliwości, taktu, znakomitego warsztatu, świadomości scenicznego przekazu, jakaś subtelna i dyskretna wiara w sens przesłania tego spektaklu.
Twórcy przedstawienia, a przede wszystkim jego pomysłodawczyni pani Lidia Kosk i reżyserka pani Zofia Jastrzębowska nawiązali do tradycji Teatru Rapsodycznego (przez to piękne doświadczenie przeszedł Karol Wojtyła), w którym najważniejsze jest słowo i to, czemu ma ono służyć. Jako formę wybrali konwencję teatru poezji, tak docenianą przez nieprofesjonalne zespoły, studencki teatr lat 60. i 70. oraz domowe teatry stanu wojennego, w których dbano o prostotę formy i dość ascetyczne środki artystycznego przekazu. A prostota na scenie jest, jak wiadomo, najpiękniejsza, ale i najtrudniejsza.
To naprawdę ważna lekcja refleksji historycznej i filozoficznej, i przy tym tak fantastycznie przekazana.
Aktorami i autorami tekstów byli Janina Gajewska, kierująca teatrem Lidia Kosk, Halina Pawełko, Alicja Przybysz i Marcin Miksza, jak już wspomniałam, wyreżyserowała przedstawienie Zofia Jastrzębowska. Usłyszeliśmy ponadto wiersze poetów znanych i mniej znanych: Władysława Broniewskiego, Bogdana Bartnikowskiego, Jana Twardowskiego, Andrzeja Zaniewskiego i Zbigniewa Zamachowskiego. A wracając do tytułu spektaklu, jest on zarazem tytułem również w nim zaprezentowanego wiersza Daniela Symancyka, wyzwalającego obóz w Dachau sierżanta armii amerykańskiej, porażonego ogromem zbrodni i nieszczęścia, które wydały mu się czymś w swej grozie niepojętym i uwłaczającym gatunkowi ludzkiemu.
Jestem bardzo wdzięczna za tak ważny głos w dyskusji o patriotyzmie i godności osoby ludzkiej, dyskusji, która trwa ciągle.