Ktoś, kto tak jak ja zaczynał swoje życie literackie w latach 70., szczególnie wyraźnie widzi „rewolucję”, jaka się dokonała. W zasadzie nie rewolucję, a liczne rewolucje, które to życie zmieniły. Chodzi mi nie o sam proces pisania; on od wieków jest taki sam; chodzi mi o upowszechnianie naszych tekstów. Ich podstawowym „nośnikiem, poza – rzecz jasna – książkami była prasa literacka.

Nie było jej dużo, jednak ponad dwadzieścia tytułów na pewno. Głównie tygodniki i miesięczniki. Miały zasięg ogólnopolski („Literatura”, „Literatura na Świecie”, „Nowy Wyraz”, „Miesięcznik Literacki”, „Odra”, „Poezja”, „Tu i teraz”, „Twórczość”, „Tygodnik Kulturalny”, „Współczesność”, „Życie Literackie”...). Większość już nie istnieje. Oprócz nich była prasa regionalna („Kamena”, „Litery”, „Nurt”, „Odgłosy”, „Opole”, „Poglądy”, „Tak i Nie”, „Student”...). Ale te „regionalne” były czytane przez nasze środowisko w całej Polsce, ponieważ tam też drukowali „wszyscy”. Do tego dochodziła prasa studencka i rzadziej wydawane, acz ważne periodyki, jak np. „Integracje”. Prasa ta miała o wiele lepszy kolportaż niż dzisiaj; w kioskach można ją było kupić bez problemów. Ten obieg zapewniał na dość szeroką skalę recepcję tekstów, wartości i inicjował nierzadko cenne dyskusje.
I tego przede wszystkim nam brakuje.
Dzisiaj tytułów literackich jest więcej, lecz ich obieg jest mniejszy. Kolportaż większości pism i pisemek jest znikomy, poza tym otoczyły się opłotkami lokalne środowiska, między którymi w gruncie rzeczy nie ma wymiany tekstów ani idei. Powstały też swoiste periodyki- getta (jak np. „Zeszyty Literackie”), do których mały dostęp mają i autorzy, i czytelnicy. Inne, dobre (jak np. „Kwartalnik Świętokrzyski”, „Pobocza”, „Tygiel Kultury”, „Tytuł”) są rzadko wydawane lub mają mały zasięg, lub jedno i drugie). Z innymi w ogóle nie wiem, co się stało (np. z „Wyspą”). Innymi słowy, trudno się w tym wszystkim połapać, jeszcze trudniej to kupić i śledzić, a najtrudniej zrobić jakąś sensowną panoramę tych przemian. Trochę przypomina mi to rozbicie obiegu literackiego na księstewka z czasów Krzywoustego. Przez to samo nie twierdzę, że prasa literacka jest zła. Ja na przykład najbardziej cenię sobie takie tytuły, jak „Autograf”, „Migotania, przejaśnienia”, „Lampa i Iskra Boża”, „Latarnia Morska”, „Twórczość”... Tak czy owak żyjemy w „zdezatomizowanym” świecie literackim. Internet! Tak on przejął wiele funkcji tradycyjnego kolportażu i większość z tych kilkuset pism czy pisemek jest dostępna. Są to jednak – tak jak portale poetyckie – na ogół „getta grupowe” lub „przedszkola literackie”, gdzie z wysokimi kryteriami talentu ani ożywczą wymianą myśli nie spotykamy się. Dobrze jednak, że i to zjawisko istnieje; jeśli z każdej „kuźni młodych” wyjdzie choćby jeden literat – to już dużo!
„Gazeta Kulturalna”, którą właśnie trzymasz, Czytelniku, w ręku jest na tym oceanie mnogości i różności dobrym przykładem. Wytrwała, otwarta, robi swoje od lat, przyciąga autorów ze wszystkich stron, jest różnorodna, ma wydanie internetowe i „papierowe”. Jej „ton” w tym pejzażu totalnej awantury kulturalnej – jest integrujący. Ale zobaczcie, jakiej wytrwałości i regularności trzeba, by zdobywać sobie pozycję i sympatię. By przebić się.
Cały ten „jazgot i jazz literacki” nie przeszkadza mi, oczywiście. Widzę w nim więcej dobrych stron niż złych. Ale brakuje mi ogólnopolskich dysput literackich, integracji środowiska, symbiozy „młodych” i „starych” (w miejsce antagoznimu), pewnej oczywistej gradacji, do której trzeba się wspinać, „awansować”; brakuje mi kiosków, w których mógłbym kupić i „Twórczość”, i „Migotania”, i „Gazetę Kulturalną, i... (tu, Czytelniku, dopisz swoje tytuły).
Załatwił nas biznes prasowo-kolportażowy, dla którego pisma kilkusetnakładowe nie są obiektem żadnego interesu. Załatwiła nas inwazja pop-kultury, która kontynuuje swój zwycięski marsz. „Rynkowość” rynku spycha ludzi pióra do katakumb, niczym pierwszych chrześcijan. Jesteśmy poza tym skłóceni i zdezintegrowani, więc sami tylko część naszej prasy akceptujemy, a inną część odrzucamy. Łatwiej dzisiaj debiutować i drukować niż w Peerelu, lecz – o dziwo! – trudniej „zaistnieć”, przebić się, dać się poznać. Brakuje mi prasy kulturalnej, która byłaby kulturotwórcza w bardziej wpływowy i spektakularny sposób niż ta, która funkcjonuje dzisiaj.
No, ale kto mówi, że ma być nam dobrze?