Zdjęcie: Sławomir Górzyński

Nasi przodkowie o wieczornej porze ogrzewali się przy ognisku. Snuli się wokół strzelających z trzaskiem iskier, a z bezruchu potrafił utrzymać ich tylko ten, kto rozpalał wyobraźnię swoimi gawędami. Dzisiaj w życiu pomaga nam technika, ale wnętrze człowieka, żar emanujący od niego, dar przekonywania – często poprzez własną twórczość – nadal jest sztuką znaną nielicznym. Wyjątkiem są poeci, którzy swą wrażliwością, siłą sprawczą emanującą z wierszy, zaskakującym zestawem słów, potrafią wręcz trzymać słuchaczy na uwięzi. A gość 13. wieczoru poetyckiego w toruńskiej „Piwnicy pod Świętymi Janami” – Kazimierz Burnat na pewno osiągnął to bez trudności.

Zaintrygował wszystkich oksymoronicznym tytułem spotkania: „Żar zmierzchu” zaczerpniętym ze zbioru wierszy, jaki się ukazał przed rokiem. Na poetę w czwartkowy wieczór (24.11.2011 r.) czekali bywalcy tych spotkań w przykatedralnej gotyckiej „Piwnicy”, pojawiły się też osoby (także spoza Torunia), które przyciągnęła tu po raz pierwszy wcześniejsza znajomość twórczości poety z Wrocławia.
Ks. Marek Rumiński, proboszcz parafii św. Janów, któremu podlega też Parafialne Centrum Kultury Chrześcijańskiej „Piwnica pod Świętymi Janami”, od razu rozpoznał gościa: - Wygląda Pan jak na zdjęciu! Jeszcze raz, z Teresą Nemere, inicjatorką spotkań poetyckich, powitał gościa i słuchaczy. Nim Kasia, Zuzanna i Mateusz – trójka młodziutkich aktorów ze Sceny Młodych Studio „P” z Młodzieżowego Domu Kultury zaprezentowała jedenaście wierszy, Lucyna Sowińska (kierownik i reżyser tego Studia) przyznała, że popsuł się sprzęt nagłaśniający, a chcieli, by recytacja odbywała się w rytm... tętna krwi: - Czytając wybór wierszy Kazimierza Burnata uświadomiliśmy sobie, że posiadają ten sam rytm – rytm pulsowania w żyłach krwi. Proponuję zatem, byśmy razem, przed recytacją, wspólnie go wyklaskali. Słowa te spodobały się publiczności, natychmiast zintegrowały wszystkich, poruszyły wyobraźnię; klaskając słyszeli ów rytm. Także podczas recytacji młodzieży pobrzmiewał w każdym z nas. Podopieczni pani Lucyny mieli więc na pewno całkowitą akceptację i sympatię ze strony widowni.
Teresa Nemere przedstawiła sylwetkę poety (nie będę prezentacji przytaczała, bo na tym portalu jest on powszechnie znany). Chciała też, bym wyjaśniła, dlaczego zaproponowałam, by zaprosić tutaj Kazimierza Burnata.
No cóż! Wcześniej uczestniczyłam w takim wieczorze po raz pierwszy. Spodobał mi się charakter spotkania, aura gotyckiego wnętrza i pomyślałam, że można tu zapraszać poetów, którzy cieszą się uznaniem w środowiskach twórczych, a jednocześnie – poza pisaniem wierszy – robią coś dla polskiej kultury, prowadzą grupy i pisma literackie, organizują imprezy poetyckie o ogólnopolskim zasięgu czy też aktywnie działają w Związku Literatów Polskich. A taką osobą jest pochodzący z Wrocławia Kazimierz Burnat. Poznałam go dwa lata wcześniej w Polanicy Zdroju jako współorganizatora Międzynarodowego Festiwalu „Poeci bez Granic”. Każdy mógł wejść i posłuchać wierszy uczestników. Urzekła mnie atmosfera, poziom imprezy i szczególna więź, jaka łączy to środowisko. Wkrótce nabyłam kilka książek poetyckich tego autora. Jako filolog uznałam, że będą to dobre warsztatowo wiersze, skoro znalazły się w druku. Niespodziewanie poruszyły mnie ogromnie, zwłaszcza ze zbioru „Przenikanie”, bo ubrały w słowa moje własne przeżycia, poczucie straty ukochanych osób, wewnętrzne rozterki osoby w wieku dojrzałym, wreszcie zgodę na wszystko, co mi się w życiu przytrafiło. Stały się dla mnie wręcz zarzewiem twórczym... Wysłałam poecie swoje wiersze, wiedząc, że prowadzi warsztaty poetyckie i Grupę Literacką „Dysonans”. Odtąd utrzymujemy literackie kontakty. Ale najwyższy już czas wrócić do poety.
Kazimierz Burnat pokazał, co potrafi. Okazało się, że znakomicie czyta własne wiersze (w tym pięć utworów jeszcze dotąd nie publikowanych) i jego głos oczarował publiczność, która domagała się więcej i więcej. Jedna z uczestniczek położyła przed nim odbitki dwóch wierszy z „Wiewu przeznaczenia” i prosiła o odczytanie. Zaskoczony zrobił to, a potem poprosił o wyjaśnienie, skąd je zna? - Przeczytałam wiersze z tomiku, który posiada mój siostrzeniec i te najbardziej mi się spodobały – usłyszał. Znak, że w Toruniu ten poeta jest rozpoznawalny.
Gospodyni wieczoru zapowiedziała niespodziankę i takowa rzeczywiście była. NadiaCzachowska (wnuczka Teresy Nemere) i Bartek Arkuszewski przeczytali trzy wiersze autora przetłumaczone na język esperanto przez Józefa Gąsiorowskiego, który też w tym wieczorze uczestniczył. Poeta z uznaniem dziękował i tłumaczowi, i młodzieży za interpretację wierszy.
Potem padały pytania do Gościa o zasady prowadzenia warsztatów poetyckich. Jakich współczesnych polskich poetów ceni najbardziej? Kto go zainspirował do pisania? Jak to się stało, że przetłumaczono jego wiersze na dwadzieścia dziewięć języków? Czym dla niego jest poezja? Wreszcie – czy pochodzi ze wsi, jeśli używa w swoich wierszach słów, np. rachewka, znanych pytającej z okresu dzieciństwa spędzonego na wsi. Interesowano się też miejscem urodzenia, rodziną poety i usytuowaniem Szczepanowic – jaki wpływ wywarło na niego położenie wsi na Dunajcem. Poeta opisał krajobraz wsi położonej ok. 500 m n.p.m. w pobliżu Rożnowa i z uśmiechem wspomniał, że w racji tych górek wszędzie nazywają go „góralem”! A jako młody chłopak pasał krowy. Czasami tak się zamyślił, że krowy poszły w szkodę – mało brakowało, a dostałby lanie. Nigdy się tego nie wstydzi, że pochodzi ze wsi. Dalej już były pytania o obecne zainteresowania, chociażby czy nadal jest spadochroniarzem, a może lata? Interesowano się też jego podróżami po świecie i wierszami, które pod ich wpływem powstały, np. w Prowansji. W tych utworach widać – jak zauważyła jedna z czytelniczek – zachwyt bujną, wspaniałą przyrodą, ale jednocześnie czuć nostalgię za polskim krajobrazem, najbliższymi sercu brzozami... Poeta ze swadą odpowiadał i z każdym zdaniem widzieliśmy coraz wyraźniej człowieka o interesującym życiu, głębokim wnętrzu, posiadającym rozległą wiedzę o warsztacie poetyckim, mądrego przy tym i dowcipnego. Wręcz rozbawił wszystkich, gdy stwierdził, że czasami na warsztatach poetyckich z analizowanego wiersza któregoś z uczestników nie pozostaje ani jedno słowo. Nie ma w tym akcie nic przeciwko piszącemu, tylko ocena wiersza, który był po prostu zły. Jego autor już na progu twórczości musi zdobyć wiedzę o tworzeniu poezji, zrozumieć, jak nie należy pisać wierszy. Wszak nasi nobliści też pisali gorsze wiersze. Kolejne pytanie dotyczyło poezji rymowanej: dlaczego współcześni poeci, także i nasz Gość, nie stosują rymów? Kazimierz Burnat stwierdził, że lepiej tak nie pisać, jeśli się nie potrafi znaleźć właściwych rymów – to jest wyjątkowo trudna sztuka. Lepiej już operować białym wierszem.
- Dla mnie cała działalność pisarska, dorobek całego życia, zwłaszcza duchowego, przetworzony teraz u jego schyłku w kreację, jest ucieczką przed nadmiernym wzruszeniem. Jest dla mnie także cząstką antropologii i eschatologii – wyrażeniem doświadczenia ludzkiego, łącznie z rozmową o śmierci i ze śmiercią – podsumował tę część dyskusji Kazimierz Burnat.
- A czy pańska twórczość to wynik wykształcenia, działalności zawodowej, społecznej? – padło następne pytanie.
- Nie, to potrzeba serca. Poezja zachowuje tchnienie boskości w człowieku. Jest kwintesencją piękna, a piękno – prawdą duszy. Dobry wiersz powinien być jak niegojąca się rana, rana jątrząca znaczeniami – powiedział poeta. Słowa te zrobiły na słuchaczach ogromne wrażenie.
Poeta podkreślił, że ze współczesnych poetów najbardziej ceni Krzysztofa Gąsiorowskiego, Tadeusza Różewicza i Wojciecha Kawińskiego. Za swojego mistrza natomiast uważa nieżyjącego już hinduskiego poetę Rabindranatha Tagore, z którego twórczością zetknął się mając siedemnaście lat. Odnalazł w niej bliskie sobie postrzeganie świata. Ceni sobie także Martina Heideggera. Jego filozofię widzenia człowieka poprzez interakcje z otoczeniem, zespolenie ze światem innych ludzi, nakierowanie ku śmierci, czekającej każdego z nas... Co do tłumaczeń na języki obce, to sam często jest zaskakiwany przesyłkami z publikacjami swoich wierszy. Dzwonią do niego np. pracownicy różnych ambasad, którzy poznawszy język polski szukają kontaktów ze środowiskiem twórczym. Nową formą współpracy jest Internet – przez Facebook skontaktowała się z nim na przykład tłumaczka na język szwedzki, która potem dotarła do jednego z wydawnictw w Szwecji. W efekcie kilka miesięcy temu został wydany zbiór wierszy tłumaczonych na język szwedzki p.t. „Morgondagens visking” („Szept jutra”). Niedawno odezwała się poetka z Łotwy i najprawdopodobniej te kontakty też czymś zaowocują. Ostatnio najbardziej cieszy poetę to, że do Grupy Literackiej „Dysonans”, którą przy Śląskim Okręgu Wojskowym prowadzi, doszło kilku nowych członków, że opracował już siedem debiutanckich książek poetyckich swoich podopiecznych, pięć polanickich i kilkadziesiąt innych publikacji.
Zdaniem K. Burnata, najważniejsze w życiu jest ciągłe dążenie naprzód. I póki ono trwa, trzeba rozwijać swoją osobowość, stale tworzyć... Na koniec stwierdził, że istotą życia poety nie jest to, co pisze, a jakim jest człowiekiem, jak postrzega innych ludzi, co potrafi dla nich zrobić: - Każdy z nas jest jednostką ludzką – ale czy jest człowiekiem? A człowieczeństwo, do którego tak uparcie dążę, a którego jeszcze w pełni nie osiągnąłem, to najwyższa wartość w naszym życiu!