Anna Kajtochowa

Weszłam dziś na stronę ZLP – i co widzę? Ze zdjęcia uśmiecha się do mnie Anna Kajtochowa, moja Ania, bratnia dusza, kochana, ciepła i taka życzliwa ludziom Ania. Myślałam, że wydała nowa książkę... i już miałam zamiar wczytać się w to co napisane było pod zdjęciem – kiedy w nawiasie zobaczyłam złowieszczą datę, a właściwie dwie... urodzin... i...

Jezu Chryste – Anna nie żyje!
Na półce przede mną stoi koperta z listem do Ani i tomikiem moich wierszy, który właśnie miałam jej wysłać. Widziałyśmy się niedawno w Warszawie w Związku Literatów i jak to na naszych imprezach gromadnych - przysiadłyśmy na chwilę na korytarzu żeby porozmawiać. Ania z troską wypytywała o moje zdrowie, o chorych rodziców, o Janusza. Wspominała, że trochę chorowała, ale już wszystko dobrze. Wiedziałam, że od lat zmaga się z chorobą nowotworową. Była bardzo dzielna i zawsze pełna optymizmu. Ponarzekałyśmy sobie każda na swojego „raka-nieboraka” – i ze śmiechem pożegnałyśmy obiecując rychłe spotkanie w Krakowie, do którego nieustannie od lat, co pół roku „się wybieram”.
– „Teraz już na pewno przyjadę” – obiecywałam wierząc, że za kilka tygodni się zobaczymy... gdybym wtedy wiedziała, że widzę Anię po raz ostatni?!...
Za oknem noc. Patrzę na białą kopertę z listem i tomikiem wierszy...
„Ani – mojej drogiej poetyckiej przyjaciółce – z wdzięcznością” - napisałam dedykację. Już nie usłyszę czy moje wiersze podobały się Annie.
... Nie mam gdzie wysłać listu...
Jak po śmierci Zbyszka Jerzyny, Wojtka Siemiona, Ireny Conti di Mauro, kolejny raz pytanie – dlaczego odchodzą od nas najlepsi? - pozostanie bez odpowiedzi. A przecież tak niedawno Ania była, ściskała mnie z radością, uśmiechała się ciepło i serdecznie... zostały po niej „wiersze i telefon głuchy...”
Zostali ludzie, którzy ją kochali – ukochany mąż i przyjaciel dr. Jacek Kajtoch – druga – męska połowa jabłka.
Kiedy poznaliśmy się, a wydarzyło się to kilka lat temu na którejś z kolei jesieni poezji – Państwo Kajtochowie oczywiście jak zwykle byli razem. Zgodne, kochające i szanujące się małżeństwo – zawsze razem, pod rękę, uśmiechnięci i życzliwi wszystkim. Szli razem piękną i trudną poetycką drogą aż do końca do 19 marca tego roku.
Są miłości, które spadają na człowieka nagle, od pierwszego spojrzenia, uśmiechu, uścisku ręki... To była taka miłość – jakaś iskra przeskoczyła w roześmianych oczach Anny i już kochałam ją jak drugą, poetycką mamę. Potem były listy – w czasie dla mnie trudnym – listy pisane przez Annę, listy ciepłe, pocieszające, dodające siły... były wiersze Anny – dobre i mądre...
Wiedziałam, że mam na drugim końcu Polski bliską duszę a właściwie dwie dusze - Anię i Jacka...
Przyjaciele odchodzą... i za późno na wszystko, czego nie zrobiliśmy, nie powiedzieliśmy, i co przecież miało się nam jeszcze wspólnie przydarzyć...
„... w domu szalik, kapcie, szlafrok...
telefon stracił głos...
tyle jeszcze zostało
do niepowiedzenia
... cisza...„
Aniu... gdzie mam teraz wysłać swój list do Ciebie?