Zmarł największy polski poeta, Tadeusz Różewicz. I rzec można, skończyła się poezja. Czy jest jeszcze, o czym pisać, rozmawiać po Różewiczu? Być może należałoby zaciągnąć zasłonę milczenia, wszak tyle już słów, setek, milionów słów wypowiedziano i raczej z tego powodu świat się nie zmienił. W każdym razie nie zmienił się zauważalnie. A jednak ludzie, poeci nie przestaną tworzyć mimo braku Mistrza. Nie przestaną rozsiewać starych słów w nowych konfiguracjach. Takie jest życie, tak tworzy się kultura od paru tysięcy lat. Chcąc mówić o poezji dzisiaj nie mogłem pominąć tego istotnego dla mnie i dla poezji w ogóle wydarzenia: odszedł stary, 93-letni poeta i teraz musimy dać sobie radę bez niego. Jak? Nie wiem. Nie jestem w stanie powiedzieć. Mogę najwyżej przestawić swoje subiektywne dywagacje o poezji w Polsce, której zresztą i tak nie ogarniam, nie rozumiem, choć zajmuję się od lat pisaniem wierszy.

Kiedyś, w czasach młodości, gdy debiutowałem wierszem, krytycy literaccy zbudowali dość wygodny do opisywania zjawisk, nazwisk - pokoleniowy obraz literatury. To był rytm (pokoleń) wcale nie mimowolnie nakładany na wydarzenia społeczno-polityczne w kraju. Zaczęło się od literatury socrealistycznej kojarzonej słusznie z okresem stalinizmu. Były to trudne lata zaraz po II wojnie światowej. Choć właśnie wtedy powstały ważne pisma literackie, jak choćby do dziś ukazująca się „Twórczość”, ponadto „Odrodzenie”, „Kuźnica” i inne. W połowie lat 50. nastąpił przełom, tzw. odwilż polityczna i kulturalna. Przeciekła do Polski literatura z Zachodu, pojawili się nowi ciekawi debiutanci. Patronowało temu nurtowi czasopismo „Współczesność”, zatem pisarzy tego okresu nazywano pokoleniem współczesności lub (od roku uznanego za przełomowy) pokoleniem 56. Należy tu wymienić takie nazwiska jak Stanisław Grochowiak, Miron Białoszewski, Bohdan Drozdowski, Ernest Bryll, Zbigniew Herbert, Wisława Szymborska, późniejsza noblistka i setki innych. Niewiele lat później, bo już po 1960 roku pojawiło się odmienne w poetyce i filozofii pokolenie zwane z czasem pokoleniem Orientacji (nazwa również pochodziła od pisma, studenckiego nieregularnika „Orientacje”). Byli w tej generacji twórcy, których biografie nie nosiły już wyraźnego piętna wojny. Starający się patrzeć na świat niekoniecznie odnosząc się w swej twórczości do lat wojennych. Szukający nowych pomysłów artystycznych. Odnotujmy tutaj nazwiska Krzysztofa Gąsiorowskiego i Andrzeja K. Waśkiewicza, Janusza Żernickiego, Zbigniewa Jerzyny, Jerzego Bordowicza, ale i Edwarda Stachury, z grupy twórców powoli dziś odchodzących ze sceny poezji, choć nie wszystkich jeszcze śmierć wykosiła. Po nich zadebiutowała, w latach 1968-70, Nowa Fala. Tak określano to pokolenie, do którego zalicza się Adama Zagajewskiego, Juliana Kornhausera, oczywiście Stanisława Barańczaka i paru innych poetów głównie z Krakowa, Katowic, Poznania. W owym czasie zaczynała też, aczkolwiek raczej poza nurtem sporów pokoleniowych, Ewa Lipska, Adam Ziemianin, Rafał Wojaczek, Józef Baran. I po tej grupie na scenę wchodzi moje pokolenie, zwane Nową Prywatnością, czasem Nowymi Rocznikami. Jest rok 1976. Kolejno debiutują poeci z Gdańska, Zbigniew Joachimiak, Władysław Zawistowski, Anna Czekanowicz, Antoni Pawlak, Krystyna Lars, poznaniacy: Roman Chojnacki, Jan Krzysztof Adamkiewicz, Sergiusz Sterna-Wachowiak i inni. Polemizujemy z Nową Falą, na którą po 1976 roku - wydarzenia polityczne w Radomiu i Ursusie - zostaje nałożony zapis cenzorski. Młodzi ludzie nie wiedzą dziś, co to był ów zapis. Pewnych nazwisk lub nazw po prostu nie można było wymieniać w artykułach prasowych. Moje pokolenie polemizuje wtedy z Nową Falą używając argumentów artystycznych, programowych, ale chyba nieskutecznie. Trudno bowiem toczyć z kimś oficjalne, prasowe spory, jeśli ta druga strona nie ma prawa odpowiedzi. W grudniu 1981 r. zostaje ogłoszony stan wojenny. Życie literackie na krótko zamarło, choć przecież nikt nie zabraniał pisać do szuflady. Po zakończeniu stanu wojennego i dużo później, okazało się, że te przysłowiowe szuflady były puste. Nie powstało w tym okresie właściwie żadne wartościowe dzieło literackie. Ukazywała się zwykła tzw. bieżączka, mówię tutaj o drugim obiegu wydawniczym. Pierwszy był bowiem obiektem protestów. Tak to ująłem w późniejszym wierszu:
aż nagle
pechowa trzynastka przebiegła nam drogę
- protestować czy publikować pytałem grzegorza
dziś profesora - jeśli zaprotestuję i nie wydrukuję
to nigdzie
nie będzie mnie nas
- jeśli wydrukuję to
i tak przepadnę
mówiłem łatwo przewidując rozwiązanie
problemu generacji tkwiącej w dybach naiwnej moralności
i tak już zostało
Ale nie o tym chcę dalej mówić. Otóż w latach 80. nastąpiło zaskakujące, niespotykane w powojennej literaturze polskiej zjawisko. Zaczęła „wstawać z martwych” Nowa Fala. Pokolenie zeszło za kulisy, ale jej poszczególni autorzy zaczęli być wywoływani przez publiczność do bisów, że tak to obrazowo ujmę. Przyjęli bowiem - w konsekwencji milczenia końcówki lat 70. i wybuchu karnawału Solidarności w 1981 r. - pozycję artystów prześladowanych. Co zawsze się w Polsce dobrze sprzedaje. Występują (już indywidualnie) w tej glorii do dziś. Tymczasem moje pokolenie podkuliło ogony. Przyduszone obawą, że ktoś mu przypnie łatkę agresora atakującego niewinnych a prześladowanych przez „reżim” poetów - poprzedników. I tak odeszła Nowa Prywatność. Dziś, poza mną, zdaje się nikt z dawnych kolegów po piórze nie przyznaje się do młodzieńczej przygody z Nową Prywatnością.
Dla mnie ta przygoda, w sensie programowym, nie skończyła się jednak, lecz zakończył się za to ów pokoleniowy rytm w literaturze polskiej. Po 1981 r., a szczególnie po 1989 r., przestałem ogarniać to, co - w sensie mechanizmów - dzieje się na polskiej scenie literackiej. Wiem tylko, że wychodzą książki, całe stosy. Nie wiem natomiast, czy ktoś przygląda się życiu literackiemu między Odrą a Bugiem z wykorzystaniem metodologii pokoleniowej. Sądzę, że nie. A jaką inną metodologię, systematykę opisu można dziś zauważyć? Też nie wiem. Złośliwie mógłbym orzec, iż następuje, szczególnie, na studiach filologicznych, systematyczna próba rozpracowania literatury Polski Ludowej i twórców tamtego okresu, z pozycji „słusznych” obecnie ze powodów ideologicznych. To się wyczuwa w różnorakich pracach filologicznych. Generalnie jednak trudno byłoby mi powiedzieć - gdyby ktoś zapytał o obecny stan polskiej literatury - co jest grane. Wiem, że kraj dostał dwa Noble, że Wiesław Myśliwski pisze znakomite książki, lecz cóż po za tym... O istnieniu autorów na rynku książki decydują wydawcy, czasopisma lansujące swoje „stajnie”. Liczy się marketing, nie wartość dzieła. Hałas wokół danego wydawnictwa, autora, a nie zawartość pozycji. Każdy poeta, jeśli ma parę groszy, może pójść do drukarni i wydać sobie tomik. A nawet jak nie ma pieniędzy, to łatwo znajdzie w swojej gminie, w rozmaitych fundacjach, instytucjach. To nie jest w zasadzie problem. Problemem jest to, że chyba nikt nie ogrania i nie potrafi w sposób satysfakcjonujący opisać obecnego stanu posiadania polskiej literatury. Wychwycić trendów literackich, w poezji, prozie, krytyce, eseistyce. Może to już jest nieważne? Wygląda, że z pozycji państwa, jako teoretycznego mecenasa sztuki, taka sytuacja jest... wskazana. Twórcy rozbici, rozczłonkowani, brak elementów scalających, jak choćby choć jedno ogólnopolskie pismo kulturalne, każdy sobie rzepkę skrobie i nie domaga się kokosów. Wygląda, że tak jest dobrze...
Zdarza mi się czasem napisać coś o młodych (i starszych też) twórcach. Ale to, czego się o nich dowiaduję na podstawie lektury ich wierszy jest wiedzą efemeryczną, chwilową i jednostkową. Nie da się jej uogólnić. Zresztą powiem szczerze, nie jest mi potrzebna ta całościowa ocena. Potrafię bez niej żyć. Choć oczywiście byłoby dobrze, gdyby ktoś, jak ongiś Artur Sandauer, Piotr Kuncewicz, Andrzej K. Waśkiewicz, miał ogląd całości polskiej literatury. Ogarniał rzeczywistość. Pisał o niej w prasie ogólnodostępnej. Bo świat ogarnięty to świat w pewien sposób uporządkowany. Poskładany. Jego przeciwieństwem, raczej niesprzyjającym wysokiej twórczości, jest chaos. Może to komuś na rękę? Tym bardziej, że odszedł Tadeusz Różewicz i pozostała nam rozrzucona kartoteka.