„Wiernopoddańcza wiersza”
„Wiernopoddańcza wiersza”
Czytając najnowszy tom Joanny Nowocień Czas na nowy cień odnajduję wiersz tytułowy dopiero pod koniec, ale przecież nie sposób zaczynać uogólniającą refleksję przed analizą. Żeby dojść do „finału”, trzeba zasłużyć na to cierpliwą, uważną lekturą, tak jak poetka stopniowo tę całość osiągała wysiłkiem swojej dociekliwej świadomości. Chciałoby się o wszystkich wierszach coś powiedzieć, aż korci, bo każdy na to zasługuje (i już to jest niebłahym komplementem dla autorki!). Trzeba jednak wybierać utwory wydające się dla tomu poetyckimi wersami milowymi.
Zasłużył, moim zdaniem, na wyeksponowanie utwór pod zastanawiającym tytułem Supremacja, który przytaczam w całości:
nie oczekuję misterium narodzin
podniosłej epifanii
dokonasz inwazji
przy gaszeniu świateł
oniryczny szorstki
nowatorski lub klasyczny
a potem szturmem
zniewolisz mój czas
niecierpliwym kołataniem w papier
zażądasz wyłączności
dostrojona zamienię się w szelest
ulecę w wysoką biel
i opadnę zadumaną stronicą
wiernopoddańcza
wiersza
Od razu widać, że podejście poetki do tworzenia jest ambitnie profesjonalne. Daje ona spontanicznej kreacji pełnię swego poświęcenia, jakby była do tego (czym?) przymuszona. Otóż w zarysowaniu przedstawionej sytuacji i kolei zdarzeń następuje sprzyjające temu poświęceniu znamienne odwrócenie ról. Okazuje się bowiem, że to pomysł na wiersz i sam wiersz niejako przejmuje ją – sprawczynię w swe władanie, które wyraża się, jak sądzę, w tym, że samo tworzenie, biorąc górę, w niczym ani na wers nie ustępuje w treści woli swemu koniecznemu posłannictwu. Wiersz „szturmem zniewala [poetki – podmiotu] czas”. Nie znosi wprost gaszenia świateł, umożliwiających niecierpliwy zapis ulatującej myśli, która opada „zadumaną stronicą”, ustanawianą „kołataniem w papier”. Wiersz jest samoswój, rozwija się i jakby żąda dla siebie wyłączności. W domyśle, poetka niemal wszystko odrzuci, by oddać się wierszowej powinności. Obojętnie, czy ona będzie zwierzeniem marzenia sennego z podświadomości, wyżaleniem doświadczanej szorstkości, czy stanie się w spełnionej formie nowatorska bądź klasyczna. Poetka mogłaby orzec, że porwana ufną emocją, oddaje się ekspresji bez reszty, czyniąc tylko, co wiersz życzy sobie zapisać. Że w danej chwili i sytuacji nakazuje, by „wykołatać [go z siebie] w papier”. „Wiernopoddańcza wiersza” nie potrzebuje „podniosłej epifanii” dla aktu kreacyjnej inicjacji. Poddaje się dyktatowi wiersza.
Drugie z kilku – ważnych też dla mnie jako poety – spostrzeżeń dotyczy swoistej maestrii. Oto tom zawiera wiele wierszy wynikłych z analitycznego skoncentrowania wyobraźni na „chybotliwym” pograniczu ułudy i rzeczywistości. Mało kto, jak czyni to Joanna Nowocień, potrafi choćby dotknąć pogranicza, a jeszcze mniej jest takich, którzy umieliby ów wrażeniowy dotyk artystycznie spożytkować. Tajemnica metody autorki Flotacji polega na umiejętności wykorzystania mikrokosmosu owych wrażeń (niepowtarzalnie indywidualnych) dla refleksji „scalającej”, której z braku wykładni w p r o s t trzeba się domyślić. „Nie dosięgniesz głębi/ podszeptem umysłu” – czytamy – kiedy trzeba wysilić intuicję wyobraźni w zdolności do przykładowego skojarzenia: „tak jak chmury nigdy nie dotkną ziemi/ jedynie uwiodą złudzeniem na tafli”. Oto zwersyfikowana anatomia tej poezjotwórczej metody:
ocierasz się o korę wody
dryfujesz na zalążkach słów
kruszą się na niespokojne znaki
i rozpływają po kapryśnym ego
tzn. „rozpływają” po organizmie wiersza.
Jakąż przy tym ciekawą okazuje się aluzja do dwuwersu z utworu Jerzego Tawłowicza Klucze niepamięci:
…mieszając barwy pór roku kreślisz obrazy i słowa
nadając im sens własny od początku dnia…
Przypominają mi się – odnotowane wcześniej w przeglądzie opinii o twórczości autorki – słowa Danuty Sułkowskiej o „wielobarwnym kłębku doświadczeń”.
Kompozycja tomu jest trójczęściowa. Każda część opatrzona jest mottem z motywem cienia. Są motta z Elizabeth Zöller, Bolesława Leśmiana oraz z Johanna Wolfganga Goethego, które brzmi „Najmniejszy włos rzuca swój cień”.
Wiersz Desperacja pomieszczony w trzeciej części – zaskakujący klarowną prostotą bezpośredniego wyznania – wstrząsa do głębi bardzo plastycznym zobrazowaniem. Ukazaniem sytuacji bezlitosnego postępku i całkowitej znieczulicy żandarmów ścigających bezbronnego szesnastolatka – uciekiniera do świata wolności i dobra, a w istocie królestwa dufnych namiestników bezdusznego prawa, strzeżonego przez pozbawionych sumienia strażników. Apostrofa dedykowana jest – małemu jak włos z motta – bohaterowi odwagi i czynu, czyli dzielnemu chłopcu z Maroka, który dopłynął samotnie na tratwie do wybrzeży Europy, po czym został deportowany. Pod koniec Desperacji – szczerze współboleję z autorką – „nie wystarczyła odwaga zwierzęcia/ ani młodzieńczy zapał/ zabrakło sekund// w moim sercu wciąż biegniesz/ ale już po drugiej stronie muru”. Wiersz Desperacja powinien być szeroko rozpowszechniany, recytowany w szkołach, w których powinien się odradzać, jako pięknie nazwany niegdyś przez Juliana Przybosia – „żywy ruch twórczej mowy”. Tym bardziej dziś w sobie trzeba hardo stawić się temu, co ograniczało „przywieraniem do krat” (przytaczam z wiersza Ożywienie), przypominając sobie „pionizowanie ciała i umysłu/ żeby trwać/ pomimo pożarów”, wykorzystać samooswobodzenie się:
wreszcie zadeptałam ogniska
nauczyłam się uważności
nowych kroków i melodii ciała
przebiegłam przez mantry niczym linoskoczek
unosząc w ramionach równonoc
Wyzwolenie się z widm przeszłości sprawia, że „od kiedy pokochałam swój cień/ jaśnieję w modlitwie/ wzbieram morzem/ ustokrotniam wiatr”. Cień staje się ważny, bo jest swój. To cień kreującej wiersz ręki. Wiersz „apodyktycznie” ustanawiający.
Warto, by do wspomnianych szkół zapraszana była Joanna Nowocień, która swą autorską interpretacją urzeka i wzrusza, o czym się przekonałem, gdy na literackich spotkaniach czytała z przejęciem utwory swoje i innych poetów.
Stanisław Nyczaj