Chodzi za mną ten problem „od zawsze”. Zacznijmy od cytatu z Fryderyka Chrystiana Hebbla: „poezja jest samobójstwem”, tym bardziej, że cytat ma swą historię. Przytacza go Różewicz w jednym ze swoich wierszy i przytoczenie to jest mocne, autentyczne, zasadne. Nieco później w książce o literaturze Harolda Blooma zatytułowanej „Lęk przed wpływem” znajduję myśl: „każdy wiersz jest próbą wymknięcia się śmierci’. Dodaję, już od siebie i dla precyzji: nieudaną, z gruntu nieudaną.
W filozofii, na której ze względów zawodowych jakoś się znam, pojawiały się sformułowania: dojrzała świadomość śmierci, zrozumieć śmierć, śmierć jako ćwiczenie duchowe. Ale dlaczego wiersz i śmierć? Bo tu, tzn. w wierszu, śmierć lepiej się ujawnia. Nie w filozofii a właśnie w wierszu. Przyglądając się śmierci w opowieściach filozofów mam nieodparte wrażenie zupełnej bezradności choć przecież intelektualnie w swym zróżnicowaniu zarysowują oni przestrzeń możliwych aporii i - przynajmniej ja – nic tu więcej dodać nie jestem w stanie.

Z jednej strony więc w intelektualnym sproblematyzowaniu śmierci więcej nie zwojujemy, a z drugiej pozostaję ze swoim dojmującym poczuciem, że te filozoficzne głosy i stanowiska w ogóle śmierci się nie imają. Tak właśnie. Jednym z tropów jest być może ten, że to nie ten język, że śmierć „lepiej czuje się” gdy jest wyrażana w innym języku, że w tym innym łatwiej ją podejść; innymi słowy coś na kształt i podobieństwo więzi z Bogiem: pewnie pełniejsza jest w modlitwie niż w najklasyczniejszej teologii. Ale ten trop zostawiam, choć nim idę. Zostawiam, bo nie będę walczył o „lepszość” poetyckiego języka w obliczu śmierci, a idę, bo poezji będę używał.
Chciałbym zapytać każdego z Was, tak jak pytałem siebie, przygotowując się do tematu – jakie są Wasze doświadczenia ze śmiercią? Nie wyniki intelektualnych dociekań, ale doświadczenia? To jest pytanie nie o sytuację, kiedy śmierć nas i n t e r e s u j e, ale kiedy śmierć nas d o p a d a. To właśnie – dopada! Dopada w świecie, w którym przecież jak uczy doświadczenie zawsze umierają inni! Pytam siebie (i Was) o egzystencjalne otarcie się o fenomen śmierci. O tym chcę teraz powiedzieć.
30 lat temu uczestniczyłem w wypadku samochodowym. Zwykłym, jakich tysiące. Samochodem marki Syrena (a co, trochę reklamy nie szkodzi) wyprzedzaliśmy motorowerzystę na prostej drodze, gdy ten zaczął skręcać w lewo. Nasz kierowca, aby go nie potrącić jeszcze bardziej w lewo i jeszcze bardziej. Więc koziołkowanie, po którym ostatecznie wpadliśmy do rowu, zostając w pozycji „do góry nogami”. I co? Skoro piszę to przeżyłem. Ale idzie mi o to, że wypadek ów, trwający ledwie ułamki sekund, no, może kilka sekund, nie był dla mnie ani wtedy, ani kiedykolwiek potem żadnym doświadczeniem śmierci! Nigdy tak go nie odczuwałem, choć przecież ewidentnie otarłem się o śmierć. Innymi słowy śmierć mnie tu – odczuciowo - wcale nie dopadła (a wydaje się naturalne, że mogła) choć przecież pamiętam do dziś doświadczenie, którego nigdy potem nie doznałem, doświadczenie dziwnie wolnego upływu czasu podczas wypadku: wszystko, co działo się błyskawicznie ja odbierałem jak na zwolnionym i to wielokrotnie zwolnionym filmie! To mniej więcej tak jakby coś w czym ewidentnie uczestniczyłem a co trwało 5 sekund w czasie rzeczywistym, dla mnie działo się 15-20 sekund! Ale to dygresja, to niczego nie zmienia w moim tamtym i obecnym odbieraniu całego zdarzenia – powtarzam: nie miałem i nie mam poczucia, że otarłem się o śmierć. Rozpisuję się o tym, aby pokazać, uzmysłowić nam, że wydarzenie, które widziane z zewnątrz w naturalny sposób aplikowałoby do doświadczenia śmierci, jej bliskości, wcale takim nie było.
Ale kiedy trafiłem w latach 80tych na wiersze Kazimierza Ratonia, to jego przekaz był i jest do tej pory dla mnie doświadczeniem śmierci. Wiersze Ratonia stały się dla mnie „miejscem”, w którym śmierć mnie dopadła i dopada przy każdej ich lekturze. (Nie będę się o samym Ratoniu rozwodził, mogę jedynie polecić najpełniejszy wybór jego wierszy, Kazimierz Ratoń „Poezje”, Oficyna 21, Warszawa 2002 i – wersja dla leniwych – moje omówienie w periodyku „Autograf” nr 2-3 (84-85) marzec-czerwiec 2005 pt. „Oto jest ciało Ratonia, czyli o zwycięskiej relacji poetyckie – rzeczywiste”). Pozwolę sobie jedynie na przytoczenie dwóch jego wierszy.
VII
We wszystkich rzeczach oczekuję końca
Gdy płacz jest wokół kres niedługo będzie
Czekać nań trzeba w posłuszeństwie
We wszystkich rzeczach oczekuje zgonu
Gdy krew wystygła wstrzyma czas i słońce
Czekać wciąż trzeba czekać niecierpliwie
We wszystkich rzeczach oczekuję zgonu
We wszystkich rzeczach oczekuję śmierci.
i
* * *
Jestem opuszczony już nawet przez śmierć
śmierć nie przychodzi do mnie
może jestem jej nieznany a może mnie nienawidzi
bo dlaczego jej tu jeszcze nie ma
powinna być skoro jest najpewniejsza
skoro jest jedyną prawdą
czymś cudowniejszym od kobiety i Boga
czymś przerażającym i wielkim
absolutną ciszą i przebaczeniem
jej dotyk jest rozkoszą i torturą
pragnę agonii bo pragnę życia
żyć to tylko umierać nieustannie
nie tracę więc nadziei
nie tracę nadziei jeszcze że śmierć okaże
mi swoją litość swoją dobroć
i przyjdzie do mnie któregoś dnia mądrego
Wierzę w nią
wierzę w śmierć która mnie opuściła
Teraz, kiedy czytam te dwa wiersze „osamotnione” zdaję sobie sprawę, że dla kogoś innego mogą one wcale nie być dostarczycielami doświadczenia, że „śmierć go dopadła” – ale tym bardziej warto byśmy dzielili się odczuciami. Mnie dopada, jak już pisałem, zawsze, ale ja znam całego Ratonia, a on cały utkany ze śmierci (przeczytajcie przynajmniej moje omówienie w „Autografie”!). Ratonia nie znałem, nie otarłem się o niego (urodził się 4 III 1942 roku a zmarł 14 (?) I 1983) ale stale czuję jego obecność, coś jak wspólnota śmierci. Ratonia nie (po)znałem, ale poznałem ludzi, którzy się z nim zetknęli na niwie poetyckiej i życiowej. Był kloszardem w poezji, m.in. dlatego ten niespotykany już od wieków znak zapytania przy dniu śmierci. Cierpiał, wedle niektórych relacji na guza mózgu, nędza i alkoholizm były wtórne. Należy do poetów przeklętych, choć i w tej legendzie niewiele zostało dla niego miejsca. W swoich „Portretach z bufetem w tle” (Iskry Warszawa 2001) Roman Śliwonik go nie umieścił. Piotr Sarzyński i Maja Wolny w książce „kronika śmierci przedwczesnych” (Iskry 2000) także nie. To pierwsze z brzegu przykłady. Ratonia trzeba szukać w encyklopediach literatury, a i to nie we wszystkich okaże się skuteczne. Tyle gwoli zaspokojenia mojego bólu z powodu kulawej pamięci po Ratoniu. Chcę tylko powiedzieć, że autentyczność przekazu własnego obcowania ze śmiercią potrafi – jak u mnie – wywołać współodczuwanie. Ratoń daje mi takie chwile, w których śmierć mnie dopada.
I kolejny przykład różnicujący doświadczenie, kiedy śmierć tylko nas (mnie) interesuje a kiedy mnie (nas) dopada. Śmierć dopada/nachodzi mnie często. Oto sytuacja: leżę jeszcze nie zasypiając, przytulam się do śpiącej już żony a tu myśl zamiast snu, że kiedyś któreś z nas już się nie będzie mogło do drugiego przytulić. To jest doświadczenie, konstatacja niby banalna i owszem nie upieram się, ale idzie mi o to, że ona mnie dopada, po prostu dopada, co jakiś czas, bez mojej wiedzy i woli, niejako bez mego przyzwolenia. W porządku dociekań, w porządku wyznaczanym sytuacją „kiedy śmierć nas interesuje” mogę przecież robić takie ćwiczenie duchowo-intelektualne co wieczór – ale czujecie tą różnicę, którą chciałbym w tym miejscu przekazać?
Inny wiersz, tym razem mój, „Widok z „Sosnówki” w Szklarskiej Porębie” („Słowo”, antologia XXXIV Warszawskiej Jesieni Poetyckiej, Wydawnictwo Adam Marszałek Toruń 2005)
a cóż ja takiego
przed Wami mogę odkryć
czego by w Was już nie było?
tyle wydeptanych ścieżek
do grani serca
każdy ma za sobą
tyle zachłyśnięć
powietrzem do pięt
i widokiem na przestrzał
życia
śmierci
śniadania
i kilku kroków
pod górę
a potem w dół
po zatrzaśnięte wieko
moich gór
Wiersz jak wiersz, komuś może się podobać, komuś nie. Idzie mi o pewne doświadczenie z nim, które stało się moim udziałem, doświadczenie jego oddziaływania. Dla mnie to wiersz świetlisty, pogodny, ciepły. Tym bardziej zaskoczyły mnie słowa żony (tej samej, do której się przytulam), która powiedziała: mam prośbę, żeby już nie było tych „wiek”. Zaskoczenie było tak duże, że najpierw wcale nie zrozumiałem, o co jej chodzi!. „Wiek” zabrzmiało mi jako (udziwniona?, pomylona? , przekręcona?) forma od wieku! Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ona po prostu nie chce moich wierszy, z których wychyla się doświadczenie śmierci. Może tym razem ją dopadło? Nie pytałem, boję się.
Kolejny przykład. Byłem (lato 2005) w Chorwacji. Uderzyły mnie dwa doświadczenia, które dość głęboko przeżyłem. Nie doświadczyłem wojny, odpustowe karabiny plastikowe zawsze mnie cieszyły jako chłopięce zabawki. Ale teraz, po nie tak odległych doświadczeniach konfliktów wojennych w byłej Jugosławii, którego wszak doświadczałem jedynie medialnie, widok plastikowych karabinów na straganach przy plaży w Chorwacji wstrząsnął mną i to silnie. Dodatkowy wstrząs przeżyłem, gdyśmy pojechali w pobliże granicy serbsko-chorwackiej. Pusty krajobraz (prawie 10 lat po wojnie!), rozstrzelane domy, a przy szosie co krok tabliczki: Achtung, Minen! (Po powrocie do Warszawy mój przyjaciel Marko, Serb, wyjaśnił mi, że nie zagospodarowuje się tych terenów, bo nie ma rozstrzygnięć prawnych: choć tereny są już w granicach Chorwacji, to w świetle unijnych praw i przepisów Serbowie mogą mieć i mają uzasadnione roszczenia; Chorwaci chętnie by kupili, ale zdaje się, że za pół darmo i pat gotowy). Ale nie to jest moim problemem. Te dwa doświadczenia na tyle silnie na mnie podziałały, że... oczywiście napisałem wiersz. Zanim się nim pochwalę, użyję go jako dydaktyczno-intelektualnej przynęty-zagadki. Wiersz mój zdobi okładkę książki („Świat według poety”, Toruń 2005, dostępna w dobrych księgarniach), też mojej, wcale nie poetyckiej, choć o poezji. Książkę podarowałem kilku osobom. Oto wypowiedzi dwóch z nich. Są to ich samowolne recenzje, samowolne, bo nie prosiłem o nie, ani ich nie oczekiwałem. Ta „samowolność” jest tu najciekawsza dla mnie jako autora i dla mnie jako doświadczającego obecności śmierci. Pierwsza z nich pochodzi od mego przyjaciela Janka Michalskiego i brzmi: „Dzięki za przesyłkę. Podoba mi się okładka. A wiersz, ktoś musiał napisać ten wiersz. Jest jak „wyjęty z ust” i niech tak zostanie.” Druga wypowiedź pochodzi od pani prof. Zofii Rosińskiej: „Przejrzałam książkę, którą Pan mi ofiarował (...). Pana wiersz „I niech tak zostanie” przejmujący. Wzmacnia utajony gdzieś lęk”. Celowo dałem najpierw wypowiedzi a teraz to, czego dotyczą, abyście porównali „od tyłu” a potem przyrównali do własnych odczuć, o ile takowe się pojawią. A oto wiersz „I niech tak zostanie”:
siedzisz na krawędzi
łatwo z niej spaść
może to być krawędź domu
który spłonął nim go zbudowałeś
albo krawędź życia
ciężkiego jak grzech
krawędź cienka
spaść można w obie strony
ale to nie ty wybierasz
i niech tak zostanie
(Rabac, Chorwacja, lipiec 2005)
Uderza mnie w moim dialogu z Przyjaciółmi poprzez ten wiersz, że ani razu, tak u mnie, w wierszu, jak i w ich wypowiedziach nie pojawia się słowo śmierć!, ale czy nie czujemy jej tchnienia? Nawet więcej: to o n i e j de facto rozmawialiśmy. Jeżeli w rozważaniach filozoficznych pojawia się sformułowanie, że myślenie jest dobrą szkołą umierania, to powiedziałbym, że znam lepsze. Lepsze tzn. ujmujące „przedmiot” dosadniej, dokładniej (!) niż mędrca szkiełko i oko. Lepsze tzn. podchodzące bliżej do egzystencjalnego fenomenu śmierci. Czy więcej wiecie o śmierci, czy bardziej ona Was dopada w myśli filozoficznej niż gdy oglądacie sceny umierania w „Forreście Gumpie”? Dojrzało we mnie przekonanie o przesadnej uzurpacji filozofii jako skutecznym/dobrym sposobie problematyzowania i rozwiązywania problemów. Powiedziałbym, dla rozładowania atmosfery, ale zupełnie poważnie: filozofia nie do wszystkiego zbliża się najbardziej, nawet jeśli idzie o problematyzowanie; to trochę tak jak z kacem – ja wiem o czym mówię, ale nie ze wszystkimi ze znajomych mogę o tym porozmawiać jak równy z równym, bo kac ich nie dopadł (a jednak są rzeczy na świecie, o których się filozofom nie śniło!) To trochę tak jak u Renoira, który mówi: „To fajnie, że Newton odkrył prawo ciążenia. Ale każda matka dokonuje odkrycia, jak należy trzymać niemowlę.” Parafrazując: to dobrze, że filozofowie potrafią przenicować intelektem śmierć do szpiku kości, ale to każdy z nas odkrywa ją w tych momentach, kiedy ona w swej łaskawości ku nam się wychyla. Filozoficzne rozważanie o śmierci, z którego przemawia do nas intelekt bez widocznego wsparcia doświadczenia mnie nie przekonuje ponieważ „najważniejszą właściwością jabłka jest ta, którą poznajemy zabrawszy się do jedzenia” (Ortega y Gasset). To jest prawdziwa różnica między tym, kiedy śmierć nas dopada a tym, kiedy śmierć nas interesuje. Jeśli nas interesuje bez owego dopadania, to mamy doskonałe aporie, doskonałe i nieprzekonujące, bo doskonale bezradne wobec śmierci jako zjawiska.
Tak więc dojrzała świadomość śmierci nie jest li tylko dojrzałością intelektu do jej sproblematyzowania i obróbki, ale przede i nade wszystko dojrzałością doświadczenia, kiedy śmierć nas dopada. Takimi doświadczeniami chciałem się podzielić. Dziękuję. I jestem naprawdę ciekaw Waszych doświadczeń, w których śmierć Was dopadła.