Zakończył się Kongres Kultury Polskiej... I bardzo dobrze! Po szumnych zapowiedziach i wszechobecnych reklamach tego doniosłego wydarzenia w środkach masowego przekazu, sam Kongres przebiegał tak cicho, że trudno było nawet doszukać się rzeczowych informacji w prasie codziennej. Ot, pojawiały się jakieś krótkie notki. A w telewizji (poza zdawkowymi relacjami w TVP Kultura) trudno było uświadczyć jakąkolwiek informację na ten temat. I w zasadzie na tym lakonicznym stwierdzeniu można by zakończyć ten felieton, ale czym zapełniłbym resztę kolumny?

Niestety, Kongres ten pokazał tak naprawdę, jaka jest ranga i faktyczne miejsce kultury w polskiej rzeczywistości. A miejsce to nie jest szczególne, bo jak wiadomo o rzeczach „nieistotnych” za dużo się nie mówi. Owszem w internecie można było śledzić mdłe, a momentami nieudolne i śmieszne debaty, ale to chyba nie o to chodziło. Skoro słyszy się – tu, tam – o rewolucyjnych zmianach w polskiej kulturze, to należałoby o tym należycie poinformować społeczeństwo. Organizatorzy Kongresu chyba nie zdawali sobie sprawy, że relacji internetowych słucha garstka idiotów (sam siebie też zliczam do tej grupy społecznej), która jeszcze wierzy, że z naszą narodową kulturą można jeszcze cokolwiek zrobić.
Zadałem sobie nieprawdopodobny trud: przejrzałem dokładnie stronę internetową Kongresu. Przeczytałem wszystkie artykuły, zapoznałem się z biografiami i dorobkiem uczestników – nazwisko po nazwisku... I co? I nic. Poza kilkoma, może kilkunastoma ważnymi nazwiskami dla polskiej kultury w Kongresie uczestniczyli ludzie, którym wydaje się, że mają w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia. Ale od wydawania się do prawdziwego profesjonalizmu droga jest daleka. O czym tak właściwe dyskutowano? Najogólniej można by powiedzieć, że o wszystkim. W zasadzie prawie każdy mógł zabrać głos i przedstawić swój punkt widzenia. Problem polegał tylko na tym, że ci, którzy przemawiali, robili to przeważnie na czyjeś zamówienie. Momentami odnosiło się wrażenie, że to jakaś loża szyderców, by w kilka chwil później upajać się mową kolejnego fachowca-lobbisty, walczącego w interesie jakiejś grupy (grup) interesu. Każdy chciał „ugrać” dla siebie jak najwięcej. Filmowcy, muzycy, artyści plastycy, pisarze, działacze lokalni i ponadlokalni, dziennikarze, naukowcy i Bóg jeden raczy wiedzieć, kto tam jeszcze zabierał głos i o co im wszystkim tak naprawdę chodziło.
Były i spory. Profesor Ryszard Legutko zaatakował współczesną kulturę opartą na indywidualizmie. Mocno skrytykował wpływy zachodniej cywilizacji na trwałość polskiej tożsamości kulturowej. Z kolei profesor Krzysztof Pomian nie dostrzega żadnego zagrożenia. Nie obawia się takich zagrożeń. Uważa, że to nie Europa jest zagrożeniem dla naszej tożsamości, tylko niszczenie autorytetów, „wyrażające się w haśle »łże-elity«”. Głośnym echem odbiło się wystąpienie profesora Leszka Balcerowicza, którzy zarzucił części twórców i organizatorów kultury mentalność „radzieckiego działacza”. Profesor Balcerowicz mógłby sobie dać spokój z takimi porównaniami tym bardziej, że nie ma on moralnego prawa do głoszenia takich tez. Zapomniał już, że przed 1989 rokiem należał także do elity. Tylko tej, która właśnie tworzyła tych „proradzieckich działaczy”. Jak to upływający czas zmienia ludziom poglądy. Kongres miał także rzeczy pozytywne. Najważniejszą była jedność wszystkich środowisk twórczych jasno i głośno mówiących, że „nie da się w Polsce w perspektywie nawet roku 2030 zastąpić państwowego mecenatu innymi mechanizmami finansowania kultury: rynkiem czy prywatnym sponsoringiem”. Wielu naszym ekonomistom pewnie jest to nie na rękę, bo oni sprywatyzowaliby wszystko, nie zdając sobie sprawy, jak tragiczne skutki przyniosłyby takie posunięcia. Jest oczywiste, że tylko kultura dotowana przez państwo (i oczywiście przez państwo w jakimś sensie kontrolowana) ma szansę na takie oddziaływanie na społeczeństwo, które zapobiegnie dalszemu upadkowi moralnemu i kulturowemu narodu. Żadna prywatyzacja tego nie załatwi, bo nikt nie będzie chciał zajmować się edukacją, dbaniem o tożsamość narodową (tu muszę się zgodzić z prof. Legutko). Liczyć się będzie tylko ekonomia i zysk.
Największym wydarzeniem (i pewnie osiągnięciem tego Kongresu) było wystąpienie grupy twórców z inicjatywą obywatelskiego projektu ustawy medialnej. Projekt powinien zakładać, że media finansowane ze środków publicznych i oczywiście będące pod stałą kontrolą niezależnej od nikogo Rady Mediów Publicznych mogą właściwie spełniać swoją misyjną rolę.
Kilkudziesięciu artystów, dziennikarzy i menedżerów kultury przedstawiło projekt Deklaracji powołującej Komitet Obywatelski Mediów Publicznych. Czytamy w nim m.in.: „(...) Brak mediów publicznych byłby coraz bardziej szkodliwy. Bo zmiany technologiczne i rynek spychają media komercyjne ku niewyszukanej rozrywce. Obywatele tracą źródło informacji koniecznych do podejmowania racjonalnych decyzji i dostęp do inspiracji, jaką daje kontakt z dziełami kultury – od teatrów telewizji i poważnych debat, po sensowne seriale i kreskówki dla dzieci. Importowane formaty i programy puszczane w stacjach komercyjnych i kanałach tematycznych nie rozwiązują problemu, nawet jeśli są dobrej jakości. Po pierwsze dlatego, że powstają w innym kontekście kulturowym. Po drugie dlatego, że nie są elementem naszej lokalnej piramidy kultury.
Kultura może funkcjonować tylko jako system piramid, których czubki stanowią genialni artyści, podstawę miliony, choć trochę przygotowanych odbiorców, a wnętrze mniej i bardziej aktywni amatorzy, półamatorzy, półprofesjonaliści, lepsi i gorsi profesjonaliści. By mieć genialnego poetę, trzeba mieć dziesiątki dobrych poetów, setki publikujących, tysiące aspirujących do druku i setki tysięcy czytających oraz piszących do szuflady. By mieć dobrą orkiestrę, trzeba mieć kilkadziesiąt takich sobie orkiestr i grube tysiące rzępolących po domach niewydarzonych skrzypków. Tak samo jest z filmem, malarstwem, dziennikarstwem. Sukces geniusza zachęca tysiące do prób, wysiłków, rozwoju. Odbiorcy z niższych pięter piramidy nadają sens wysiłkowi tych, którzy są na górze. Tak działa dwukierunkowy mechanizm pionowej inspiracji. Ale ważniejsza jest inspiracja pozioma. Poezja inspiruje muzykę, muzyka plastykę, plastyka film i teatr. A przede wszystkim żywa piramida kultury inspiruje tak zwane codzienne życie. Wyrabia nawyki krytycznego, twórczego myślenia, współdziałania, empatii, łączenia hierarchii i nonkonformizmu. Tego niezbędnie potrzeba dobrej gospodarce. Nie jest przecież przypadkiem, że społeczeństwa mające wielką filozofię, literaturę, muzykę, mają też wielką naukę, technikę i gospodarkę. Jak w »Promethidionie« Norwida, »piękno na to jest by zachwycało. Do pracy – praca, by się zmartwychwstało«. Problem polega na tym, że »zachwycanie « (czyli zachęcanie) nie jest w XXI wieku możliwe bez mediów. A polskie media dostały się w ręce ludzi, którym kojarzą się tylko ze szmalem i władzą. Przez to zamiast być sprężyną rozwoju, stały się hamulcem. Mogą to zmienić tylko popularne, masowe i powszechnie dostępne media publiczne, które logikę prywatnego zysku i ilości zastąpią logiką publicznej korzyści i jakości. By takie media powstały, trzeba je zorganizować w zupełnie inny sposób. Nie mogą być państwowe ani prywatne. Muszą stać się społeczne” (...).
Projekt ten brzmi dość optymistycznie, tym bardziej, że jeszcze kilkanaście dni wcześniej głośno mówiło się o wielkich podziałach pomiędzy poszczególnymi środowiskami twórczymi i artystycznymi. Czy jednak stać będzie Polskę na takie odważne posunięcie? Czas pokaże...

Artykuł pochodzi z nr 10/2009 Gazety Kulturalnej