ŁÓDŻ. 26 czerwca zmarł po długiej chorobie Jan Juszczyk. Do ostatniej chwili wierzyliśmy, że Jan jest niezniszczalny, że z chorobą wygra. Przecież – już bardzo słaby – nie opuszczał żadnego naszego literackiego spotkania, ostatnio zaś porządkował sprawy Oddziału przejmując w nowym Zarządzie niełatwą funkcję przewodniczącego Komisji Rewizyjnej. Takie to było życie Jana: pełne arete – tej cechy dzielności życiowej, o której mówiono w antyku, a którą Jan poświadczał dziś – „w czasie marnym” swoim życiem.
Był przede wszystkim poetą. W tej Przygodności najchętniej widział siebie. Przecież nie wolno zapomnieć, że był i polihistorem: doktorem filozofii i historii, pedagogiem, akademickim wykładowcą. Mądrość, spokój, spojrzenie jakby z Agory ateńskiej przeniesione w dziś, empatia niepozbawiona przecież małej dozy autoironii sprawiały, że Jan był i doradcą, i pocieszycielem, i (kiedy trzeba było) wnikliwym egzegetą tekstów literackich, jakie mu koledzy do oceny przedkładali. Jan debiutował w wieku lat 60 (1987 r.). Oczywiście, był to debiut spóźniony, ale Jan pisał od dawna (debiut prasowy to 1950 rok). Mógł zatem w ciągu 24 lat opublikować 14 poetyckich tomików. Tomik 15 Asymetrie wyobraźni powstał z fascynacji koncepcją Nadistot, którą stworzył zapoznany geniusz Snerg (Adam Wiśniewski). Może doczekamy się jego wydania.
Istniejemy ku śmierci. Wiem to dobrze. Nie mogę przecież uwierzyć, że już nie będziemy mogli się spotkać, że nie porozmawiamy o powszechnikach, o koncepcji haecceitas Dunsa Szkota, o poezji Jana i moich metodologicznych kłopotach. Jakoś wierzę, że dobra Opatrzność pozwoli te przerwane rozmowy dokończyć, że poeci, dla których słowo (jeśli filozofom wierzyć) było ich domem, znajdą się w domu Słowa pierwszego, sprawczego, które nazywamy Logosem.