Poezja i muzyka w artystycznym ogrodzie na Łobzowskiej

Doprawdy, niezwykły to pomysł na prezentację sztuk wszelakich. I niezwykłe to miejsce, w którym owa prezentacja dzieje się już z kolei raz jedenasty. Bo proszę sobie wyobrazić piękny ogród, ze starym, okazałym drzewostanem, z zadbanymi trawnikami, na których wyeksponowano kamienno-metalowe rzeźby dłuta prof. Bronisława Chromego. Tu pawi się paw rozłożonym wachlarzem ogona, tu długonoży się bocian, tam uważnie kokosi się kokosz. I urokliwe, kontrastujące z zielonym otoczeniem, ukwiecenie. A cały ten artystyczny ogrodowy zakątek usytuowany na tyłach ul. Łobzowskiej w Krakowie, gdzie Al. Słowackiego niemalże o krok, a nie dobiega z niej żaden uporczywy szum, pisk opon, klaksony i tym podobne dźwięki ruchliwego traktu. A wszystko też bardzo blisko siedziby Radia Kraków.

I otóż, w tym czarownym miejscu, Wiktoria Bisztyga (sic! - matka znakomitej wokalistki Pauliny Bisztygi), absolwentka Wydziału Humanistycznego krakowskiej Alma Mater, obdarzona niezwykłym głosem, była czołowa solistka "Słowianek", zespołu działającego przy zacnej krakowskiej uczelni (dziś śpiewa w "Prasłowiankach"), jedenaście lat temu zainicjowała pomysł organizowania raz w roku ogrodowych spotkań krakowskich artystów. Zaprasza więc poetów, bardów, artystów śpiewających w Krakowskiej Operze, którzy w pokaźnej, ogrodowej altanie, przy suto i apetycznie zastawionych stołach, prezentują się na plenerowej scenie, przed wysmakowaną publicznością, bo pośród niej niemalże sami koneserzy sztuki.
W tym roku - jako gości specjalnych - zaprosiła: krakowską poetkę Irenę Kaczmarczyk, która otworzyła prezentację wierszem, inaugurującym VI Festiwal Święta Ogrodów 2011 w Krakowie*, a potem wyrecytowała kilkanaście swoich utworów; Jakuba Żmij Zielinę, młodego wokalistę, który wykonał brawurowo swoje autorskie piosenki i wiele innych utworów znanych poetów. Wystąpił również krakowski bard, mistrz nastroju Andrzej Mróz, który zauroczył publiczność lirycznym głosem tudzież podobnymi w nastroju, własnymi i wysmakowanymi tekstami innych twórców. Towarzyszyła mu żona dr Maria Lankosz-Mróz, botanik z Ogrodu Botanicznego UJ. A wszystkie wyrecytowane wiersze korespondowały z zielenią i barwami kwiatów. A wszystkie wyśpiewane teksty unosiły się w lipcowym powietrzu, konkurując z nieśmiałymi koncertami pierwszych świerszczy. Oczywiście, tradycyjnie nie zabrakło wspólnego odśpiewania kultowego, ogrodowego tekstu Jonasza Kofty: "Pamiętajcie o ogrodach".
Prawdziwą ucztę sprawiły publiczności dwie znakomite, krakowskie sopranistki: Zofia Kilanowicz i Lidia Raymond. Artystki Opery Krakowskiej wykonały kilka pieśni. Do solistek, raz po raz, dołączała gospodyni wieczoru i swoim fantastycznym sopranem tworzyła wespół znakomity duet. Wiktoria Bisztyga - organizatorka, sprawczyni całego spektakularnego wydarzenia w ogóle nadzwyczajnie prowadziła spotkanie. Z ogromnym wdziękiem, okraszała go własnym wykonaniem pieśni bałkańskich. Wybrzmiały więc jej ulubione: "Makedonsko devojce" i "Ajde Jano". Do kilku pieśni zaprosiła córkę Sabinę. Niewątpliwie dołączyłaby do tego duetu również druga córka Paulina Bisztyga, ale zapewne z uwagi na kolidujący z imprezą koncert, była nieobecna. Obecny był natomiast mąż Wiktorii - Stanisław Bisztyga, senator obecnej kadencji, który dyskretnie dbał o gości i stoły a nawet, a nawet zaśpiewał razem z rodziną jedną z piosenek. To niezwykła piosenka "Schodzisz zboczem", która - jak zapowiadała gospodyni - połączyła na zawsze tę parę. Słuchacze, wśród których zasiadali znani krakowscy dziennikarze, literaci, profesorowie wyższych uczelni, przedstawiciele krakowskiego Ogrodu Botanicznego i zagraniczni goście, ani na moment nie odwracali uwagi od wykonawców. Wśród zasłuchanych zauważyłam profesor Gabrielę Matuszek (Prezes krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich), Wacława Krupińskiego (dziennikarza "Dziennika Polskiego"), wybitnego malarza Grzegorza Steca. Podczas przerw na lampkę wina i degustację najróżniejszych smakołyków - spotkanie trwało kilka godzin - można było swobodnie rozmawiać, rozkoszować się ciepłym wieczorem i nadzwyczajną atmosferą.
Można by rzec: to niemożliwe, aby w środku Krakowa, w otoczeniu wieżowców, mogła odbywać się tak specyficzna impreza. To niemożliwe, aby tylu artystów z przyjemnością występowało pod dachami ulicy Łobzowskiej. Pod lipcowym - bo w tym czasie rokrocznie odbywa się impreza - krakowskim niebem. Niewątpliwie, to jakaś magia, ale i - a może przede wszystkim - niebywały zmysł organizatorski i urok utalentowanej gospodyni, znakomicie prowadzącej ogrodowe spotkanie. Wiki Bisztygi.
Aż się prosi, aby ten artystyczny ogród posiadał swoją nazwę i logo. Już zresztą w trakcie spotkania rodziły się pomysły. I na pewno na drugi rok, mam nadzieję, że otrzymam od koleżanki Wiki zaproszenie, będzie to już Ogród pod nazwą. I - czego szczerze życzę - zajmie pierwsze miejsce w Konkursie "Ogrodów sąsiedzkich".

***
W macierzankach
szaleństwo pszczół
pachnie cukrem i miodem
krew płynie
ziołowym potokiem
miodne wodospady
czują tętno lata

Irena Kaczmarczyk, z tomu: Srebrne niepokoje