Irena Kaczmarczyk

Wszystkie ulice we wszystkich miastach nieuchronnie prowadzą do kościoła albo na cmentarz.
Gabriel García Márquez

Lubię cmentarze. Ich specyficzny zapach wieczności. Pozornej ciszy.
I dlatego, gdziekolwiek jestem, cmentarz wpisany jest zawsze w mój turystyczny grafik.
Szczególnie jednak lubię odwiedzać cmentarze artystyczne, choćby Pęksowy Brzyzek w Zakopanem, gdzie z powodu bliskości zabudowań przejście na „drugą stronę” nie napawa lękiem, jawi się czymś tak naturalnym; czy usytuowany na wzgórzu, widokowy, zacny, krakowski Cmentarz na Salwatorze, gdzie przyjdzie mi kiedyś zamieszkać.

Ale chciałabym przywołać jeden z cmentarzy, który odkryłam zupełnie przypadkowo podczas ostatniej podróży po Hiszpanii. Jakżeż inny od polskich cmentarzy. Usytuowany na krańcach niewielkiego miasteczka Santa Susana. Otoczony białym, wysokim murem z jedną otwartą bramą od wejścia przypomina osiedle mieszkaniowe z licznymi blokami, pełnymi małych okienek. Między blokami biegną liczne, większe i mniejsze uliczki. Wzdłuż ulic pną się kilkupiętrowe ściany z małymi wnękami na trumny. Wnęki zamknięte są tablicami z kamienia, na których z reguły wyryte jest rodzinne nazwisko. Te kamienne tablice Hiszpanie odsłaniają najczęściej szklanymi drzwiczkami, za którymi rodzina umieszcza dodatkowo zdjęcia nieżyjących, przedmioty należące do zmarłego, symbole religijne oraz sztuczne, kolorowe kwiaty. Z uwagi na wysokość ścian przy ozdabianiu grobu na wyższych piętrach, korzysta się z przystosowanych do tego celu specjalnych drabin na kółkach, które znajdują się na terenie cmentarza. Hiszpanie mogą wykupić, ale raczej wynajmują taką wnękę w ścianie na okres od roku do 100 lat, po czym, gdy minie czas, za który wniesiono opłatę, szczątki odprowadzane są do zbiorowych grobów a wnękę wynajmuje kolejna rodzina. Jest rzeczą oczywistą, iż Hiszpanie z uwagi na klimat preferują taki rodzaj cmentarzy- nadziemnych kolumbarii, które są praktyczne a dla nas Polaków niezwykle ciekawe. Zdziwił mnie jednak fakt, iż podczas długiego spaceru po uliczkach owego miejsca zmarłych oprócz mojego męża nie było na nim żywej duszy. Tylko sędziwa, jedyna oliwka, o poskręcanym pniu, jak wieczna lampka poruszała drobnymi listkami i trwała nad tymi, których już nie ma.
Jednak spacerując alejkami hiszpańskiego kolumbarium uświadomiłam sobie, że nie byłam na Cmentarzu Pere-Lachaise. I na wielu, wielu innych cmentarzach. Więc koniecznie trzeba byłoby wybrać się kiedyś na Szlak Europejskich Cmentarzy, na którym znajduje się obecnie przeszło 60 nekropolii z 18 krajów europejskich, a lista nadal zostaje otwarta i pojawiają się kolejne propozycje włączenia do niej następnych obiektów prezentujących sztukę funeralną nawet sprzed 200 lat. Zatem marzę – choć boję się, iż skończy się na marzeniach, aby zobaczyć jeszcze oprócz Cmentarza Père-Lachaise w Paryżu, Cmentarz Mirogoj w Zagrzebiu, świecki cmentarz w Rzymie, londyński West Norwood, ateński Pierwszy Cmentarz, Nowy Cmentarz w serbskim Beogradzie, czy Skogskyrkogården w Sztokholmie. Na liście tej znajdują się również dwie polskie nekropolie: stary i nowy cmentarz Podgórski w Krakowie. Ale te dwa ostatnie podaję tylko dla informacji zainteresowanych turystów.