Gdzie się dziś nie organizuje spotkań wigilijnych. Gdzie się nie kolęduje. Prawie w każdej firmie, w szkołach, w małych i dużych instytucjach. W prywatnych domach. Raz w dużym gronie osób, raz w kilkuosobowym. Różnie. Wystawnie i skromnie. Ważne, aby się spotkać, stworzyć nastrój, pośpiewać, porozmawiać. Aż ciśnie się na usta opowieść o takich prywatnych spotkaniach w Krakowie, w domach kilku zaprzyjaźnionych mi rodzin. Ależ to były spotkania!

Wszyscy z moich przyjaciół posiadali doskonały słuch muzyczny, dobre głosy. Nic dziwnego, większość z nich, to członkowie krakowskich, znanych, zacnych chórów. Kilku przyjaciół grało na instrumentach, jeden z nich, to utalentowany skrzypek Krakowskiej Filharmonii. Na okoliczność kolędowania specjalnie przygotowywaliśmy wnętrza naszych mieszkań. Była jedlina, jemioła, świece, wiersze zawieszone na żyrandolach, starych zegarach, obrusy białe jak śnieg. I oczekiwanie. Zwykle rozlegał się dzwonek do drzwi i przed wejściem kolędnicy, z dużą ,wspólnie wykonaną gwiazdą, śpiewali jedną z kolęd. Potem, wchodzili do mieszkania i utalentowane poetycko koleżanki, odczytywały swoje utwory, specjalnie napisane na tę okoliczność (mam ich dość sporo w domowym archiwum). Wiersze te dopełniały dekorację wnętrza, zwykle przypinało się je do firanek, naklejało na szyby okien. Potem już tylko śpiewanie, śpiewanie, oczywiście przy pysznych potrawach i nie tylko przy winku. Długo w noc. To o czym piszę, nie jest odosobnionym przypadkiem.
Ostatnio, będąc na wspaniale przygotowanym kolędowaniu na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, Anna Szałapak, która wraz z Jackiem Wójcickim oprawiali wieczór artystycznie, opowiedziała, jak z grupą piwniczan znienacka chodzili do swoich znajomych z kolędą. Wspomniała o takiej wyprawie do Andrzeja Sikorowskiego, który nie spodziewawszy się tej wizyty, wysłał córkę –Maję do bramy, aby podała kolędnikom 20złotych. Ta, zawstydzona, wyciągnąwszy rękę z banknotem, rozpoznała nagle Jacka Wójcickiego i krzyknęła: „Ach, to wujek!” i cała grupa ze śpiewem ruszyła do domu krakowskiego barda.
-Dawajcie państwo datki kolędnikom, bo to trudna praca – dodała, kończywszy tę opowieść, artystka anioł –Anna Szałapak.
A potem, tak złociście, zaśpiewała Preisnera „Kolędy na koniec wieku”, które do dziś brzmią w uszach.
Albo też, niespełna tydzień temu, niezapomniane kolędowanie w Przyborowie pod Żywcem. W niezwykłej scenerii, na wysokości 1000 m n.p.m., w lesie obok drewnianej chatki , którą do niedawna zamieszkiwał mało znany, przyborowski poeta- Jan Jacek Cudzich. Autor zdążył wydać tylko jeden tomik wierszy, ale jego poezji Józef Baran, na łamach „Dziennika Polskiego”, poświęcił całe „Wierszowisko”. W tym kolędowaniu uczestniczyło 20 osób. Z różnych stron Polski. Rozpalone na śniegu ognisko, wokół którego śpiewaliśmy po kilka zwrotek każdej kolędy, dodawało niepowtarzalnego uroku i ciepła. Zwykle śpiewa się dwie, trzy zwrotki. Dopiero, gdy śpiewa się całe utwory, zauważyć można urodę języka tych tekstów. I delektować się nim, jak opłatkiem. Poza tym, śpiewanie na wolnym powietrzu, jest dodatkowym doznaniem. Odbijające się od stoków echo powoduje, iż odnosi się wrażenie, jakoby śpiewała cała przyroda. Drzewa. Strumienie. Wiatr. Oczywiście, czytaliśmy również wiersze, które wywoływały taką ciszę... „SAMOTNIA”, bo tak nazywał swoją chatkę J. Jacek Cudzich, obwieszona wierszami, strzeżona przez aniołki w oknach, autorstwa Joanny Mędrali, nagle stała się świątynią pieśni i słowa.
No i nasze związkowe spotkania opłatkowe, których ślady pozostają w notkach, na zdjęciach internetowych stron. Krakowskie, odbyło się w centrum miasta, w Klubie Dziennikarzy „ Pod Gruszką”. Ściślej, w odrestaurowanej, zabytkowej Sali Fontany, którą zaprojektował włoski architekt, autor schodów hiszpańskich w Rzymie- Baltazar Fontana. Wieczór ozdobił mini recital studentki krakowskiej Akademii Muzycznej - Izabeli Jutrzenki Trzebiatowskiej. Zagrała kilka utworów Chopina. Potem, już w zupełnie swobodnej atmosferze, dzieliliśmy się opłatkiem, toczyły się rozmowy, wspomnienia o tych, którzy odeszli. I był pyszny, czerwony barszczyk z uszkami autorstwa Antoniego Berskiego. Trzeba przyznać, że wyjątkowo smaczny. Nie mówiąc też o dobrym winie, zasponsorowanym przez jednego z wiceprezesów naszego oddziału.
Siedziałam przy stoliku z kolegą Andrzejem Torbusem i rozmawialiśmy o znajomych ze studiów, o grupie poetyckiej „Tylicz”, z której już kilku twórców nie żyje. Choćby śp Wiesław Kolarz, autor jakżeż pięknego tekstu „Pali się fajka nocy”(muz.H.Mosna), bez którego trudno wyobrazić sobie dziś Międzynarodową Galicyjską Jesień Literacką.
I jeśli chodzi o mnie, to brakowało mi „Pod Gruszką” śpiewu i poezji. Jak wynika jednak z zapowiedzi, pod koniec stycznia szykuje się kolejne spotkanie naszych członków, na którym będzie tylko śpiewanie kolęd i czytanie wierszy bożonarodzeniowych. Ale to już nie w Sali Fontany, lecz w gościnnym pomieszczeniu Domu Kultury, do okien którego nie zagląda wprawdzie Wieża Ratuszowa ani Sukiennice, za to nasze głosy popłyną wąską Kanoniczą, wprost na Wawel.