Jawi się jak wielki stadion przez który dziki przeszły jak pługi rany wyrębu okryte ostrowami malin w trudzie odkrywam rewiry jeżyn
pokrzywy parzą aż po brwi od potu mokry czerwony od soku idę w otchłań pachnącą żywicą w niej dziczyzna drzemie dumne sosny potrząsają nade mną koronami na skraju leśniczówka omotana pajęczyną tajemnicy naprowadza mnie na szlak