Dzikie wino płonie
w sadzie dzikim
wokół płynie dym
pieczonych ziemniaków
iskrząca miedź dachów
w palecie żółtych odcieni
uspokaja moją niecierpliwość
brodzę w brązowym dywanie
ostatnie listki spadają
na moje ramiona
wzdłuż kartofliska hula wiatr
już szron skrzypi pod butami
przedwczesny mróz otulił kałuże
jesionkę przenika chłód
więc odchodzę do ciepła domu