Drzewa
Alicji Patey-Grabowskiej
Samowola barw letniego południa
wygięta łodyga lilii składa hołd
drzewom które
nie ustają w mówieniu piękna
jakby mimochodem znacząc pory
roku i pogody
Drzewa z życiem pogodzone
mróz powykrzywiał gałęzie
gniją liście
ani jednego słowa skargi
nawet gdy słyszysz
trzeszczenie
Dojrzałe jak wszyscy umarli
stoją i szepczą godziny
kiedy śpią - nikt nie wie
Rzeczywistość zatrzymała się
na parkowej alejce
ostrzega nie słowem
Grafika bezlistnych gałęzi wpisana
w płaszczyznę nieba
Ból także nie zna
symetrii
* * *
Rzecz jest pamięcią
trwaniem
Mowa miłości duszy
Przyjeżdżam tutaj odnaleźć
drogę do swojego Emaus
W kwietniowej galaktyce krzyczą
czarne dziury słońc
wypalonych
Jest Wielkanoc
Zegar zawstydza mnie
wydzwaniając następne
godziny
* * *
Zdziwione drzewa porannym wejściem
do lasu
jakby obstalować miłość
było można
Zewnętrzność i wnętrze
skazane na siebie
jak Kain i Abel
Śmierć zabiera dzień
i noc
która przecież także się staje
i nie trwa wiecznie
i za darmo nie
jest
Nie ma czerni ni bieli
Tam jest jeden kolor
tylko nikt nie wie
jaki
Spowijające prześcieradło
odbiera ostatni azyl
ciału
Pamięć syci ciemność
i przywołuje miejsca
nie zawsze
wybrane
Biec i uwierzyć
że jest Jeruzalem
* * *
Już cię nie wołam
sama przychodzisz przed snem
i grasz z pacierzem
Zapamiętałem z tobą
kiedy o zachwyt
biliśmy więksi