Tułają się we mnie te wiersze niedorobione,
Nadpalone, ułomne, z wytrzeszczonym okiem,
Przetrąconym piszczelem, guzem na potylicy.

Pojękują, zanoszą się ochrypłym kaszlem,
Wycierają nos w rękaw, rozpychają przy piecu
I nie wiadomo czego chcą.

Nie jestem pewien swego ojcostwa. Tak czy owak
Łoże z pewnością było nieprawe, a matka
Zapomniana. Nie pamiętam nawet
Aktu poczęcia. Jednak je jakoś rozpoznaję –
Po grymasie twarzy, geście usmolonej dłoni,
Po idiotycznym zapatrzeniu w przestrzeń ściany.

Mam dla nich trochę czułości. Jednemu dam
Ziarenko gorczycy, drugiemu kropelkę wódki,
Innemu przyleję ścierką, ale tak
Żeby nie bardzo bolało.

Wiem, że nie wyjdą na ludzi.
Wiem, że nie wyjdą do ludzi.
Ale nie ma na nie rady, skoro są,
Nie wiadomo skąd, dlaczego i po co.

To zresztą nie jest takie dziwne
W tym zadziwiającym świecie.

Listopad, 2006 r.