Moja matka nigdy nie była nad Niemnem,
Choć bywała parę kroków stąd, nad Hańczą.
I przy bindudze w Paniewie, w pobliżu starego kanału.
Gdzieś tam, w leśniczówce pośród suwalskich lasów
Daremnie czekał na nią ktoś,
Za kim tęskniła całe życie. A żyła długo.
Odkupiła ten grzech. I odkupiłem to ja,
Pierworodny i podejrzany, krew z krwi, ale i
Z marzenia niespełnionego. Tęsknota jest prawdziwa
Kiedy się nie spełnia.

Woda w Niemnie jest szara i mulista. Smuga za rufą
Mętnym srebrem połyskuje w czerwcowym słońcu.
Patrzę w Niemen i myślę o Hańczy, tak przejrzystej
Że widać na dnie cień ryby, który spłoszył
Jakieś niewidzialne podwodne żyjątko. Za nikim
Nie tęsknię. Co najwyżej za czasem minionym,
Który się nie spełnił. I minął
Nierzeczywisty w niespełnieniu.
Moja matka była na urlopie w Kutach.
Na żółtej fotografii młodzi i eleganccy
Zadają szyku wśród przygnębiających
Drewnianych uliczek Huculszczyzny.
Przybyli tu z centrum Polski do kraju nostalgicznych pieśni,
Krwi, pił, jęku drzew i szumu Prutu, do przeczucia klęski,
Którą znałem ja, jeszcze nienarodzony.
Mężczyzna w kapeluszu to jej mąż,
Domowy Otello, posiadacz i władca.
Przyjechali do Kut na wakacje.
Zapewne było tu taniej.
Może tak jest i dzisiaj. Nie sprawdzę tego.
Znad Niemna daleka droga na Bukowinę,
A ja nie mam już czasu. Patrzę jak odpływa
Na wątłej, migotliwej fali. W sekundach jak iskrach.

Czerwiec – lipiec 2008 r.