Jedna z siedemnastu milionów.
Jedna z trzech miliardów.
I ją właśnie, jedyną,
Postawiłeś na mojej drodze.
Pewnie – ty wszystko możesz:
Poprosić Abrahama o drobny gest,
Otworzyć morskie otchłanie,
Zesłać siedem plag.
A co tam, stać cię na to.
I tak mimochodem, między
Stworzeniem kropli deszczu,
Słońca, mrówki i krzyku mewy,
Ją sobie wymyśliłeś.
Dlaczego właśnie teraz, kiedy jest zbyt późno,
Lub kiedy jest za wcześnie?
Owszem, niezbadane są twoje wyroki,
Ale bez przesady, mój Boże.
Skąd ci przyszła do głowy
Ziemska miłość? Jest przecież wszechświat,
I bezmiar galaktyk. Nie mogłeś
Zająć się czymś mniejszym?
Musiałeś mnie tak ukarać?
Tak mnie wynagrodzić?
Piszę do ciebie na podaniowym papierze
To zażalenie. Dziękczynienie.
Wniosek i skargę.
Wysyłam w przekreślonej trzykrotnie kopercie.
Nie mam na znaczek. Niechaj aniołowie
Doniosą ci ten anonim.
Dziękuję. Przepraszam.
Daruj mi moje winy,
Jak ja ci wybaczam.
Zafrasował się Pan Bóg. Patrzy przez chmur zaciek.
Zastanawia się Pan Bóg: mój Boże, mój Boże,
Cóś trzeba zrobić, bo tam starszy facet
Z miłością sobie poradzić nie może.