Od księżyca do słońca oszalałe konie
w czerwonych grzywach. Osty na pamięć wolności.
Zeszłoroczne kopyta po drewnianym moście
zardzewiały cieniutko naprzeciw pogoni.
Jeszcze horyzont grzbietu lemieszom w pokłonie
i aksamitne nozdrza w uzdę cierpliwości
zanim w gorących kłosach ziarenko radości.
Zanim stromym topolom posiwieją skronie.
Pod konarem obłoku do mnie nachylonym
w krwi oratorium zliczam moje nasze plony
z wtórnych nobilitacji. Z popielnych feniksów.
Stylowy szał legendy. Cień Apokalipsy.
Liturgia kontestacji. Antynomie świata.
Dzień na śmierć się zaorał w monologu bata.