Więc znowu zegar stanął na dwudziestej czwartej
i jak co noc – premiera minut nie sprawdzonych
przeciw nam się odwróci. Biednym i skażonym
najbanalniejszym świtem nowej tragifarsy.
Dzień w twarz nam splunie z wiatrem nie odkryte karty.
Fałszywie zalśni kielich pustką wypełniony.
Jak tarczą osłonięci martwym Salomonem
będziemy sądzić ptaki z nadziei odarte.
Ach, będziemy zabijać pod okiem cyklopa
zanim nas nie ugasi drugi akt potopu,
którego falom arka oprzeć się nie zdoła.
Oto zwycięski laur kruszy się nad czołem
gdy u szesnastu kopyt płomienne podkowy
i czarny ptak pod nocą. Wysoki jak skowyt...