Siedzę na ławce ojca
plecami do ściany
która nie dzieli
osierocona
nadal emanuje ciepłem
Jego lat z końca czasu
naznaczonego niewidzeniem
gdy na zabliźnioną ranę rozgrzeszenia
nakładam świeżą zaprawę
czereśniowej żywicy
z dziurawych okien
dolatuje świst przeciągu

to stary dom
wyprowadza tęsknoty
między ugory
tarnina owocuje diamentem
kamień pamięcią