Pamiętam ją, była rzeczywista. Widziałem z okna mojej pracowni, kuchni. Z czasem spoglądałem na nią każdego dnia. W potarganej, białej sukience, półnaga, między nagimi gałęziami marcowych drzew. Plastikowe ciało zatrzymane w konarach trwało jak potencjał ruchu. Wyglądała niczym „Ludzie na moście” Hiroshige Utagawy, przy czym kierunek był nie poziomy a pionowy – w dół lub w górę. Lalka, imitacja człowieka, która wdrapał się powyżej ziemi.
I czy jak kot, który nie wie jak zejść, czy też patrzyła w górę. Nie mogłem odczytać z oczu pomimo że lornetka, to bywa dobry wynalazek dla patrzących.
Przyzwyczaiłem się do niej. Pewnego dnia jej nie było. Po wielkiej burzy łamiącej konary, w promieniu martwo – zielonego trawnika nawet żadnego znaku. Znikła.
Pewnie wstałem zbyt późno i ucieszone dziecko zabrało ją do siebie.