Czarne żagle
Oto jest losu skamieniałe zboże
i co na tej pustyni zasiać można Boże
Ty co rozdajesz miejsca i w czyśćcu i w niebie
daj trochę siły by podeprzeć siebie
Śmierć to sen któremu nigdy nic się nie śni
czasem da mu życie fragment twojej pieśni
Przecież żyłeś wciąż w biegu w tej wiecznej pogoni
a został ci tylko zapach przekwitłej jabłoni
Rankiem na cześć twoją biją wielkie dzwony
a ty z trudem orzesz kamienne zagony
I niech już w darze niebios to tylko się przyśni
słodki zapach morwy i cierpki smak wiśni
Składałeś swoje życie jak słowo po słowie
teraz śnią ci się tylko Czarni Aniołowie
I jeśli zejdziesz z tego świata czy później czy nagle
to cię powiodą w niebyt twoje Czarne Żagle
Odlot
I cóż cię zadziwiało – odlot jaskółek czy przylot
bocianów I cóż cię bolało – odór życia czy mroki
śmierci? Bóg dał ci życie w dzierżawę z wierszami
powracającymi kamieniem
I los w młodości dał ci szczodrze w darze
te podniebne loty – szalony Ikarze
Kusiły cię za bardzo kolorowe zorze
choć gołąb był ci bliższy niżeli sam orzeł
Choć zawsze tresowałeś tę wielką nadzieję
to jej ślady śnieg styczniowy na koniec zawieje
Jesteś jak gospodarz bez ziemi bez włości
i stałeś się poddanym królestwa ciemności
I choć jedna droga to droga do śmierci –
jej wysłannik na ślepym koniu już do ciebie pędzi
Tak trwamy przeznaczeniu wierni
przebrani jak błazny w smolisty strój czerni
I choć znakom przeznaczeń jesteś bardzo wierny
Bóg cię już nie słucha Bóg jest bardzo senny
Spowiedź
Los swój przechytrzyć – skryć pod chmurą cienia
gdy Bóg noc udręki na dzień bólu zmienia
Jeszcze chcesz się przeglądać w poświacie księżyca
jeszcze gałąź jabłoni przez mgłę cię zachwyca
I tak już nie wypadniesz z przeznaczenia roli
nawet gdy życie doskwiera – potępieńczo boli
I cóż ci losie powiem na swoją obronę
poproszę o spowiedź starą chorą wronę
Gołębie zaczynają swój koncert tak rano
muzyką za dobrze aż do bólu znaną
I gdzie przeznaczenia jest jakaś odmiana
ta tablica grzechów i diabłu jest znana
Tajemnice szpitalne aż do dna poznając
czemuś mnie opuścił – co myślał wtedy Zbawiciel wołając
I w oczekiwaniu ostatnich pożegnań oddechu
widzisz ogrom swojego śmiertelnego grzechu
Wszystko boli jak świata do głębi poznanie
aż ktoś powie – wieczny odpoczynek racz mu zesłać Panie
Pamięci Andrzeja Baszkowskiego
Osobni poeci mają swoje miejsce w niebie
jakby żyli w świecie bezdeszczowych chmur
Budowali swoje wiersze z drobnych kamyków
sprawiedliwości Zgarniali w siebie wszystkie
małe moce Nie pozwalali oglądać swych udręk
którymi karmili uliczne gołębie
To życie panie Andrzeju ciężar nad ciężary
bez chwili wytchnienia bez oddechu miary
Byłeś sam w tej nieskończoności bydgoskich
kanałów gdy pył dziennych bitew zakrywał
ci oczy Ale wciąż Twoje wiersze będą
łożyskiem strumienia i tym do czego
Twój los cię przykuł I kto Twój ból przeniknie
i zmierzy gdy nawet odchodząc byłeś po
stronie życia Na koniec rzekły udręczone wargi
odchodzę w świat lepszy bez bólu bez skargi