Bukiet

Kwiaty z naszej ślubnej fotografii Mario
jeszcze nie zwiędły
Jedna róża jest darem od Boga
znalazłaś ją w dzikim sadzie losu
Tamta chciałaby zatrzymać czas i nie podlegać
prawu przemijania Inna pachnie płatkami łez
a ta największa ma woń wiosennej rosy
i taka jakby spadła z bożego obłoku lub
ostygłej gwiazdy Ma zapach paproci i żywicy
Inna kapie sokiem z dojrzałych wiśni
i mówi o tym co się Bogu przyśni
Tamtą przyniósł oswojony gołąb razem
z mądrą sową Ta najczerwieńsza róża
twoim ciepłem oddycha i wzeszła w godzinie
przedświtu Wszak zawsze dbałaś o to by
nie zasmucać nieba
Było ich dwadzieścia i potem nie więdły
w życiu piołunowym
Inne można było sprzedać za szczyptę soli
gdy życie doskwiera gdy życie boli
Ale one nie więdły i w polarnym kręgu
były ozdobą w ptasim zaprzęgu
Czas bezwzględny jak fale przeminie
gdy ktoś znajdzie dla nich najwłaściwsze imię
Ten bukiet ślubny to anielskie plemię
które Bóg zesłał na zawsze na ziemię

Bukiet baśni

W kolczastym bukiecie baśni wiatr
mości swe posłanie Bóg sprawił
aniołom nowe pióra do skrzydeł
Wrona pazurami wypisuje wyroki
śmierci Błyska jakiś wiersz jeszcze
niespełniony Jakaś bezgłośna
modlitwa Nuty psalmów które
wiszą w niebie Bukiet baśni
w siwiźnie zimy jak kir żałobny
co się wymknął magii gwiazdozbioru
Cmentarz to tylko blizny ziemi a
w księżycowej pełni umierania jest
stokrotne życie Mrok narodzin jak
płacz który jest przyszłym długiem –
twoim miejscem w nocy Wiecznie
chłopięcym błędem Drogą z biegiem
krwi Dogorywającym płomieniem
Czyśćcowa obietnica przerasta
twoje serce

Eksplozja duszy

Nie uszlachetnia – napisał o cierpieniu
umierający ksiądz profesor Józef Tischner
gdy już nie mógł mówić i był w tym
ołowiany sen starego gołębia bo
śmierć to róża która śni o swoim
kiełkowaniu a może smak ziemi z jej
najczystszym psalmem A może to
twarda diamentowa ręka losu
Cierpienie nie uszlachetnia – myślał o
bólu umierający ksiądz filozof i była
to może ostatnia eksplozja jego duszy –
pióro ze skrzydła czarnego anioła
Los wystrzela o zmierzchu bezsenne
strzały Gwiazdy są ziarnami chleba
na bożym polu które dniem
zabarwi się błękitem i gorączką jego
nowych ran Śmierć jest sekundą
dojrzewania Suszą na polu kiedyś
soczystej koniczyny To powtarzający
się sen lekki od swojej wieczności
choć cierpienie nie uszlachetnia –
czego nie mógł już wyszeptać śmiertelnie
chory ksiądz profesor