Ludzie mi mówią,
że urodziłem się dość dawno,
że życiodajne mgły poranków
mam już za sobą,
bo wstaję zazwyczaj późno,
a kto późno wstaje,
temu Pan Bóg nie chce nic podarować.
Niektórzy z moich przyjaciół
opowiadają o życiu
– pełnym bezsensów –
o biedzie i braku –
najczęściej pieniędzy i perspektyw.
Ale wszystko się zmienia,
wszystko ulega deformacji,
czasem nawet przekształca –
marksiści mówią,
że to dialektyka,
a to tylko kolejne obrazy
za szybą pociągu,
którym jadę zobaczyć Papieża.
Coraz częściej myślę
o winie pokrzywdzonych,
że nie potrafili zapobiegać
tragediom ułudy,
że nie chcieli – chociaż mogli,
płakali – chociaż nie mieli czym,
dawali – chociaż nikt ich o to nie prosił,
a umierali,
ale nie z godnością i szacunkiem.
Nie ma już czasu
na przelotne znajomości,
ale można jeszcze ocalić
kilka dobrych charakterów,
zanim wszystkie dziewczęta
pozachodzą w ciąże,
a chłopcy pozabijają się
na ulicach i stadionach.
Ludzie mi mówią,
że urodziłem się dość dawno
i że pewnych rzeczy nie rozumiem,
chociaż wszystko się zmienia.
A marksiści i tak mówią, że to dialektyka.