Co by było, gdyby Bóg nie zmiłował się nad galaktyką?
Anioły filantropii, jak ćmy, na rzeź, pod latarnie.
Kapłani w mercedesach mówią o własnej biedzie.
Zasłużeni dla mas, w perspektywie odpłatnej zasługi,
grzeszą obecnością na balach sprzeczności.
Dygnitarze rozwieszają nad światem
chorągwie nihilizmu.
Profesorowie bez tożsamości wzajemnych przekonań
wykorzystują ludzką odrębność –
mówią, że świat przestaje istnieć.
Pisarze w dziurawych butach rozkwitają cyklamenem:
rym, rytm, kaprys utopii, pióro bez atramentu.
Idą w szeregu.
Jeden – z prawdy naszego życia,
drugi – wzmaga swoją obecność poza własnym cieniem,
trzeci – jak magnes przyciąga, w imię sprawy przegranej,
czwarty – jak drogowskaz na ziemi niczyjej,
piąty – noblista,
szósty – grafoman...
Rzeczywistość składa się z niewidomego wnętrza -
jeśli założymy, że poezja musi dawać nadzieję.
A ja. Jestem tutaj.
Paradoksalnie uwiarygadniający swoje wiersze
nieustannymi zapewnieniami, że twierdzenie
o śmierci poety i poezji jest bezsensowne.