Chciałbym opowiedzieć ci o nocy,
bez poezji i wódki i o tym »cudownym stuleciu«,
w którym przyszło nam żyć.
W jego odruchach widziałem nadzieję,
łapałem każdą kroplę epoki,
byłem świadkami wzrastającego piękna,
blasku i śmierci.

Często traciłem poczucie psychicznej równowagi,
w ciszy i smutku szukałem zapachów oranej ziemi
i mimo odmiennego punktu widzenia,
próbowałem nie zgubić niepewności,
która tak naprawdę nie chciała wypuścić mnie
z objęć pozasłownych wymówek.

Oczekiwanie na kolejny spektakl kończyło się niesmakiem.
Budziłem się w nocy!
Widziałem, jak chłopskimi wozami
wieziono nas w szronie i blasku gazowych lamp.
Targany wiecznym niezdecydowaniem,
uzależniałem się od drzewa oliwnego
i studni szczęścia -
z wodą z zatrutego źródła.

Strach wiedzie do gniewu,
gniew do nienawiści,
nienawiść prowadzi do cierpienia, bo
jaka jest różnica między śmiercią w zamkniętej stodole,
a rozerwaniem przez minę na pustyni
między Eufratem a Tygrysem?

Wieczorami,
przeświadczeni o własnej nieomylności,
zagubieni w codziennej tułaczce -
ostatni ludzie -
błądzą po omacku
i spękanymi wargami spijają krew z liści piołunów,
całują ostatnie ślady stóp, pozostawione na piasku plaży,
gdzie wzburzone fale, z błękitnymi grzywami
próbują je rozmyć,
jakby chciały wymazać je z pamięci jeszcze żywych.

O świcie,
kościoły, cerkwie i meczety
rozbłysły kopułami świateł.