Jestem na placu św. Piotra.
Dużo kolumn i ludzi.
Wolę jednak sosny na Mazurach
wokół jezior.
Tu nie widać wiosny;
zamiast bocianów samoloty,
słynne włoskie niebo
też w chmurach i bledsze
niż w Polsce.

Wyobraźnię kamienują posągi
i wyblakła kopuła katedry
z białym krzyżem.
Kobiet też nie ma pięknych, tylko
stare: ciekawskie albo wierzące.
papież w limuzynie,
mniej charyzmatyczny niż
pierwszy lepszy proboszcz wiejski
w Polsce wokół
białych dziewczynek, sypiących
kwieciem przed procesją.
Bezludne kamienne słońce,
pozbawione miękkości naszego
na wiejskich odpustach,
pozowanie pseudowierzących
do zdjęć,
dalekie od rozmodlonych babin
przed drewnianym ołtarzem
lokalnego świętego.
Siedzę tu, w dawnej stolicy świata,
daleki od kontemplacji,
tu, gdzie tyle namiętności,
mordów i wojen
wsiąkało w umownie świętą ziemię.

14 IV 2010