Nie było w nim już nic poza cierpieniem.
Oglądał życie – gwiezdny ogród – oddalony
bardziej niż przypuszczał. Jeszcze tylko
śmierć przebyć. Obcy, nawet sobie,
nie umiał wymienić żadnego z imion...
Za oknem kos śpiewał wśród kwitnących drzew.
Wyciągnął do niego ręce: – O, niech nie umiera
wraz ze mną. Czemu myśl,
nieposłuszna materii, jest bezradna
wobec ostatniego spojrzenia na ogród!
W półmroku biała sukienka dziewczyny.
– Proszę śmiać się – poprosił: – wbrew sobie i mnie.
To, co zużywamy – to zaledwie jedna z propozycji
zachowania równowagi wobec danego nam czasu.
– Pani, twoja uroda, w antycznym krajobrazie
rozbitych amfor, jedynie prawdziwa,
jak sprzeczności, które dopełniają harmonię.
Wobec trywialnego końca egzystencji, Pani,
na wieczne piękno skazane są wszelkie poczynania,
lecz dziś poza Tobą i mną trwa
od początku nazywanie rzeczy
w innym języku.