Każdego wieczoru gdy odchodził,
stała na najwyższym stopniu schodów,
oparta o rzeźbioną poręcz –
czeremcha w majowym deszczu
pożegnań.
Ramiona biegły za nim aż do drzwi
zamknięcia, samotniał uśmiech,
włosy jak jesienne liście spadały na oczy.

Po kilku dniach – Gorgona stanęła przed nim
z wężami pytań, zębami żądań;
palce – jarzące szpony
szarpały jego słowa,
którymi ciągle nazywał ją – najczulej.
Któregoś dnia w jej oczach
już nie znalazł swojego życia,
schody się stały przepaścią do nikąd,
a na ich szczycie jeżyła się pantera
i opadały płatki
z niegdysiejszej czeremchy.

18 IV 2010