Przed chwilą umilkł klawikord. Na klawiszach
jeszcze trochę ciepła – z palców Delfiny,
a może Amelii. Przez otwarte okno
muzyka spłynęła pod drzewa – kasztany i klony.
Na wielu opadłych liściach cynobry i miedź –
pulsowanie serca Zygmunta, gdy stawał przed ojcem
i świergot jaskółek: to brzęczą kolczyki Marii
nad mazowieckich pól cyrankami, a może tylko
stukot bucików Orcia
w mistycznej ciszy popołudnia.

Zaraz Eliza zawiruje powietrzem,
zaraz chwila stanie się poezją,
dotknie naszych dłoni, rozpostrze skrzydła,
powie: tu jest Polska,
ta, którą nosimy w sercu,
bez otoczki haseł, bez trybun i mów,
nasz polny ołtarz, dzban wody dla spragnionego
i pszczół pracowite powroty.
Zaraz żurawie zdejmą z nas pęta codzienności,
zaraz Irydion z Masynissą rozpoczną w nas dialog,
więc pomilczmy jeszcze trochę,
popatrzmy – ileż majestatu
jest w spadających liściach,
ile światła
w dawno umilkłym wyznaniu.
I nie myślmy teraz o bólu,
o interpretacji naszych słów
i o naszej przelotnej formie,
bo tam, gdzie zachodzi słońce, wraca dzień
w nadziei naszej nowej.

Opinogóra, 10.10. 1985