Kochał szalone dziewczyny,
dla których marzenia były jak gwiazdy –
realne. Drwił z formy zbyt doskonałej.
Puszczał mity na rwąca rzekę
i patrzył jak tonęły:
kolorowo-piękne wycinanki.
Nie znosił widoku krwi. Jako władca
mordowałby cudzymi rękami sam
stojąc w ogrodzie z myślą
o rozdźwięku między ideą a czynem.
Poddani nienawidziliby
jego czystego życia, skłonności do kontemplacji
i krwawego niszczenia zła.
Nawet Bóg,
zawsze elastyczny,
w zależności od ducha czasu,
wykląłby jego egocentryczną etykę.
Najlepiej czuł się na morzu,
albo wśród stepów, które trzeba przebyć,
by odnaleźć pełnię siebie.
Dlatego kobiety bały się go lub nie zauważały.
Nie znosił im nawet kłamstw
(w kłamstwa mężczyzn kobiety lubią stroić się
na równi z brylantami).
Ta, którą wprowadził
do wspaniałego i posępnego pałacu,
zdemolowała ściany skacząc
ku za wysoko umieszczonym oknom.
Uciekła z chłopcem stajennym w chwili,
gdy niósł jej gałąź czeremchy ze świata ludzi.
Pozostał mu, po wielekroć biczowany,
cień między ideą a czynem,
więc celem jego się stało
cień ten oderwać od krzyża.