Panie mój, gdy grałeś,
ślepe wąwozy biegły pewnym krokiem.
Na ziemi, wykutej dla nas,
szliśmy przez powietrze pełne soli
szczeliną, wyrwaną przez twoje pieśni.
Bliskie było mi dążenie ptaków,
wieszających swe skrzydła
między niebem a ziemią,
zawsze w słońcu.
Kiedy zaczęły mi sinieć stopy,
kiedy twoje dalekie pieśni tu, w dolinie Tempe,
spadały ze mnie nic nie znaczącymi strzępami ciała,
kiedy strach przed Aristajosem zapełniło
biegnące morze,
uszczypnęłam ziemię, pierś obcego mężczyzny.
Nie krzyknęli, nie zasłonili mnie
i wtedy, Orfeuszu, nie mogłam ci zostawić
nawet ciszy po mnie.
Opuściłeś Hades.
Honor był ci droższy.
Zakpiłeś z bogów opłakując moje imię,
które potoczy się wśród potoków i pasterzy,
większe i obce,
gdy mnie nikt nie pokocha.
1966