Roztrzaskaj to lustro
Prawda niech w proch się obróci
W sinej zamieci

Oczy tęsknią za wzgórzem
W przejrzystym powietrzu
Poranek wypływa z półmroku

W sinej zamieci
Przeklnij i roztrzaskaj lustra
W pył

Pozostanie ci nagi księżyc
Wzgórze
I leniwy puls ręki

Wchodzisz na wierzchołek wzgórza
I dostrzegasz pełnię nieba
A w dole rozległe łąki śniegu
I płatki przebiśniegów zastygłe
w kruchych soplach życia

młodość odeszła w przeszłość
starość wyrosła z widłaków i mchu

i jednej ręki już nie masz
nie masz też jednej nogi
jest tylko ciebie połowa

twoje wzgórze ma dwa wierzchołki
pomiędzy nimi karłowacieje sosna
kiedyś zostanie po niej próchno
które będzie świecić po nocach

roztrzaskaj lustra o wzgórze
niech rozpali próchno płomień
odchodzących sekund