pewnie z powodu zbyt długiego milczenia
gdzieś tam z zatopionych wenecji i atlantyd
ryba wyjdzie z ciemności alg lub wodorostów
potem wyśpiewa ląd na przeludnionych plażach
zrośniętych z wodą oraz skwierczącym swądem
rybitwy ciągłe turystki wielkomiejskich wysypisk
rozwloką na skrzydłach przerażenie śniętych ryb
w zasychające krajobrazy betonowych trawników
zanim ogłuchną od śmiechu i wyciszonych rozmów
szukam wciąż rodowodu swoich przodków
nie wiem czy powstali z wody ognia czy prochu
eskimosi wywożą na saniach starców za igloo
by obrastali tłuszczem szronu patrząc na foki
wśród psiego rejwachu polarnej gwiazdy i nocy
w oczekiwaniu na dźwięczność skóry grzechotnika
indianie układają na rusztowaniu twarzami do słońca
ciała zmarłych by wyjąć ostatnią strzałę z bizonów
gdy w kamasutrze nastaje pora monsunów i smutku
wdowy przenika spalenizna postrzępionego erotyzmu
z miłości próbujemy wyłączyć respirator z oddechu
w nierozpoznanej przezroczystości strzykawek
w śniętych rybach dnieją wyświechtane symbole
skąd do mnie przyszły nie wiem może z ufności
a może z bólu lub poczucia wspólnoty gatunków
nadal nie wiemy kim jest homo sapiens
zabrakło tylko definicji - mówi filozof
idąc na lunch do wegetariańskiego baru
odtąd prześladuje go alzheimer matki