Kira
Dwa dni przed Nowym Rokiem niewielka grupa osób pożegnała ją na Powązkach. Spoczęła obok swojego ojca Konstantego Ildefonsa i matki, którą poeta nazywał „srebrną Natalią”.
(foto - Anna Milewska)
Ostatni raz rozmawiałem z nią telefonicznie z Krakowa. Na Plantach usiadłem na ławeczce opatrzonej tabliczką: Konstanty Ildefons Gałczyński. Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że czuję się po prostu zobowiązany do tego telefonu. Podziękowała serdecznie. Jak zwykle.
Chyba nie przywiązywała wielkiej wagi do własnej twórczości, choć przecież wydała kilka wartościowych książek. Nie chwaliła się kilkunastoma latami pracy, kiedy była kustoszem Leśniczówki Pranie. Nie sprzeciwiała się, kiedy jej następca zrezygnował z koncepcji kameralnego charakteru tego muzeum. Była – to zapomniane polskie słowo – dobrotliwa.
Kiedy przed wieloma, wieloma laty wydawaliśmy monograficzny numer POEZJI, przyniosła mi zapiski swego ojca, szkice zaczętych wierszy, karteluszki z rysunkami, liściki, niepublikowane fotografie. Numer miał nakład 30 tys. Kiedy przed kilkunastu laty na którąś Warszawską Jesień Poezji postanowiliśmy wydać mała antologię „Poeci Gałczyńskiemu”, wskazała nam jak dotrzeć do wierszy, które różni poeci napisali o nim – za jego życia i po śmierci.
Któryś z jej jubileuszy odbył się w Klubie Księgarza. Jakiś czas przedtem usłyszałem opinię, która mnie oburzyła: ktoś zarzucił jej, że ubija własny interes przypominając ciągle K.I. Gałczyńskiego. Odczytałem z estradki list gratulacyjny. Powiedziałem, że pisząc książki o ojcu, wydając kolejne wybory jego wierszy, dba nie tylko o jego pamięć – dba w ten sposób o całą polską poezję i literaturę.
Prawdziwa wielkość znaczy tyle, ile skromność. Kira Gałczyńska była skromna.
Marek Wawrzkiewicz